niedziela, 12 października 2014

Gruzja, Kutaisi, 31.08. 2014 r

Pobudka o godz. 4:30. Do Warszawy jechaliśmy autobusem o 6:10. Niebo było zaciągnięte chmurami, przez które delikatnie próbowało przedrzeć się słońce. Było dość ciepło jak na koniec sierpnia. Termometr na dworcu autobusowym pokazywał 14,5 stopnia.


Przed dziesiątą dotarliśmy na lotnisko Chopina w Warszawie.

 Samolot mieliśmy o 15:50 więc czekaliśmy siedząc na hali odlotów i obserwowaliśmy ludzi. Czas minął szybko i po odprawie paszportowej mogliśmy już odliczać minuty do odlotu. Wystartowaliśmy planowo, a pilot poinformował nas, że lot potrwa ok. 3 godziny i 5 minut i nie polecimy nad terytorium Ukrainy, a nad Bałkanami i tureckim wybrzeżem Morza Czarnego. W samolocie usiadła przy nas Karina- Gruzinka mieszkająca od 25 lat w Polsce. Ćwierć wieku temu wyszła za mąż za Polak i zamieszkała z mężem w Łodzi. Leciała do rodziny w Gruzji. Podróż upłynęła na rozmowie z Kariną. W Kutaisi wylądowaliśmy o 21:00 czasu gruzińskiego( 19:00 czasu polskiego). Po kontroli paszportowej poszliśmy po bagaże. Piotr pomógł Karinie i razem wyszliśmy z lotniska. Chcieliśmy jechać do Poti ale było już późno i marszrutki w tym kierunku miały być jutro rano, a kierowca taksówki życzył sobie 60 lari za kurs. Wtedy Karina zaproponowała żebyśmy pojechali razem z nią do jej koleżanki w Kutaisi, gdzie możemy przenocować, a na drugi dzień spokojnie jechać do Poti marszrutką. Tak też zrobiliśmy. W drodze z lotniska do Kutaisi kierowca rozmawiał z Kariną po gruzińsku. Miałam wrażenie, że rozmowie towarzyszyły dość duże emocje. W mieście nie potrafił dojechać pod wskazany przez Karinę adres i mimo jej uwag, że powinien skręcić w miejscu, które pokazała, kierowca pojechał dalej. Po chwili jednak zwątpił w swoje racje i postanowił zawrócić. Niestety podczas tego manewru inny samochód próbował cofać, a nasz rozemocjonowany kierowca wjechał na jego tył. Panowie wysiedli i dyskutując o zdarzeniu oglądali swoje samochody. My też postanowiliśmy wysiąść i dojść do domu przyjaciółki Kariny na piechotę. Na szczęście nie było daleko.
Od lewej: ja, Karina i Maka


 Maka mieszka z siostrzenicą Majko, która zagrała dla nas na pianinie.
Ja z Majko


Przyjęła nas bardzo serdecznie. Zjedliśmy kolację, opowiedzieliśmy o sobie i o przygodzie z kierowcą taksówki. Karina dopiero w domu powiedziała nam, że podczas jazdy kierowca miał do niej pretensje o to, że zabrała nas z sobą, bo inaczej może byśmy pojechali do Poti taksówką. Nie wiedział, że byliśmy zdecydowani czekać na lotnisku do rana, bo przejazd marszrutką był niemal 10 razy tańszy niż taksówką.
Tak oto zaczął się nasz pobyt w Gruzji, za którą bardzo tęskniliśmy cały rok.

Cdn.