czwartek, 17 grudnia 2020

Jak ratowaliśmy Viki

 Kto nas obserwuje na naszej stronie https://www.facebook.com/peterguesthouse/, ten wie, że ponad miesiąc temu wzięliśmy kolejnego pieska z ulicy. Nie jest to zwyczajny piesek, bo jest inwalidą. Nie chodzi na tylnych łapkach, ale dobrze sobie radzi z chodzeniem na tylko na przednich, trzymając cały tył w górze. Gdyby to było w dawnych czasach, to pomyślałabym, że uciekła z cyrku, gdzie ktoś specjalnie ją okaleczył, aby zarabiać pieniądze.

 

    Piotr karmi bezdomną Viki

 

Nazwaliśmy ją z Waszą pomocą Viki, od viktorii, czyli zwycięstwa. Nie wiemy dlaczego Viki trafiła na ulicę. Możemy się tylko domyślać, że ktoś nie poradził sobie z jej niepełnosprawnością i pozbył się wyrzucając na ulicę. Viki miała jeszcze jeden problem, a mianowicie chorą skórę. Było podejrzenie lejszmaniozy lub nużycy. Dostała lek w dwóch dawkach w dwutygodniowym odstępie na nużycę i skóra zaczęła się poprawiać. Rany się zagoiły, łyse placki powoli zaczęły się pokrywać sierścią. Sunia miała dobry apetyt. Piotr nosił jej dwa razy dziennie jedzenie na ulicę i zrobił dla niej budę.

Listopad w Gruzji był w tym roku dość ciepły, jednak noce zrobiły się chłodne. Kiedy ochłodziło się w dzień, zdecydowaliśmy się na zabranie suni do domu. Jak się okazało, był to ostatni moment, bo kiedy Viki pierwszą noc spała w naszym domu, na dworze pojawił się pierwszy przymrozek. 

Powoli zaczęliśmy naszą nową biedę przyzwyczajać do tego, że już nie będzie głodna, że ma ciepły kąt i dobrych ludzi obok. Sunia szybko przyzwyczaiła się do swego legowiska, a nawet zaczęła się sama domagać jedzenia.

Po kilku dniach zauważyliśmy, że Viki ma chyba problem z przewodem pokarmowym. Siusiała normalnie, ale z wielkim trudem wypróżniała się i nie było to zatwardzenie, bo robiła malutko i wodniście.

Pomyśleliśmy, że musi upłynąć kilka dni, aby się trawienie uregulowało. Mijały dni, tygodnie, a Viki wciąż miała problem. Wyglądało na to, że jelita są zatkane lub nie pracują prawidłowo.

W połowie grudnia Viki przestała jeść i pić. Na drugi dzień pojawiła się biegunka. Lało się z suni co pół godziny. Bardzo nas to zmartwiło, bo baliśmy się odwodnienia, a najbliższy weterynarz był 100 km od nas. Podstawialiśmy jej miskę z wodą co kilka minut i na trzeci dzień wypiła kilka kropel. Odetchnęliśmy. Wciąż jednak była słaba, smutna i widać było, że cierpi.

Szybko skonsultowaliśmy jej stan z lekarzem z Polski. Dziękujemy Dominiko!

Kupiliśmy w aptece smectę, zrobiliśmy żel z pestek pigwy, który działa przeciwzapalnie i osłaniająco na błony śluzowe i taki mix podawaliśmy suni. 

Zaczęła pić chętniej, a my już wiedzieliśmy, że jest szansa na poprawę. Trzeciego dnia z Viki zaczęły wychodzić różności. Nawet nie chcę myśleć, jak ten malutki piesek musiał się męczyć tyle miesięcy z tym, co miała w przewodzie pokarmowym.

Viki zaczęła wydalać z siebie kamienie, tony piasku i kłęby sierści. Do tego trafiały się małe kawałki ostrych, niestrawionych kości. To trwało dwa dni, sunia z wielkim trudem pozbywała się tych wszystkich śmieci, ale widać było, jaką ulgę jej przynosi każdy zrzucony balast.

Ugotowałam dynię i kurczaka, zmiksowałam i spróbowałam jej podać odrobinę na czwarty dzień. Viki zjadła z apetytem, a my płakaliśmy z radości.

Piąty dzień koszmaru przyniósł już tylko radość. Widać było, że cały śmietnik z jelit został wydalony, bo kupka Viki powoli zaczynała wyglądać dobrze i nie była robiona z tak wielkim wysiłkiem, jak poprzednie. Częstotliwość wypróżnień też spadła do 3-4 na dobę.

Wtedy do papki z gotowanej dyni i kurczaka dodałam rozgotowany ryż. Viki jadła z apetytem, domagała się większych porcji i piła swój napój ze smectą i żelem z pestek pigwy w dużych ilościach. 

Szóstego dnia sytuacja się unormowała i może nie było to jeszcze super piękne, ale zdecydowanie była poprawa.

Przez ten czas pełniliśmy przy niej dyżury nocne. Viki wraca do zdrowia, a my nigdy nie pomyśleliśmy, że tak wielką radość sprawi nam prawidłowa kupka psa. 

Tylko Lucky przyglądała się całemu zamieszaniu ze stoickim spokojem.

Strach pomyśleć, jak cierpią te wszystkie bezdomne pieski, kiedy dopada ich problem zdrowotny. Nie ma kto im pomóc, nikt przy nich nie czuwa, a one biedne umierają gdzieś w krzakach w zimnie i deszczu.

My dokarmiamy bezdomne psy w Sighnaghi, w naszej okolicy. Już się przyzwyczaiły i czekają na jedzenie. W normalnej sytuacji, kiedy w Gruzji są turyści, to pieski te mają co jeść, bo dokarmiają je turyści, z restauracji też wyrzucają dla nich resztki, a ten rok jest masakryczny dla bezdomnych psów w Gruzji. Ludzie mają problem z wyżywieniem rodzin. W domach zostaje niewiele resztek. To będzie trudna zima i wiele psów jej nie przetrwa.

Nas wspiera dużo dobrych duszyczek z Polski, którzy dzielą się nawet niewielkim groszem na rzecz bezdomnych piesków. Dziękujemy Wam wszystkim serdecznie za serce okazane słabym zwierzakom w tym trudnym czasie, kiedy również Wam jest ciężko.

Wciąż trwa zbiórka pieniędzy na dokarmianie psów, założona przez naszych przyjaciół z Polski, którym nie jest obojętny los tych stworzeń. Dziękujemy za każdą wpłatę. Każda złotówka, to pełny brzuszek bezdomnego pieska. Wpłacajcie, proszę, nawet małe kwoty, bo w sumie daje to bezdomnym psom szansę na przeżycie zimy i dotrwanie do sezonu turystycznego.

Pieniądze można wpłacać  tutaj.

Dziękujemy z całego serca za Wasze zaangażowanie i pomoc. Przykład Viki pokazuje, jaką biedę i ile cierpienia muszą znieść te stworzenia.

poniedziałek, 15 czerwca 2020

Zatrzymać czas... domowe kosmetyki.


Wielu naszych gości prosiło o posty opisujące naszą codzienność, a w szczególności o przepisy na różne specyfiki. Jest czas, więc spełnię prośby i zdradzę trochę tajemnic kosmetycznych i kuchennych.
Tak, tak, czasu dużo, goście nie biegną zza zakrętu, można pozwolić sobie na eksperymenty.
Jesteśmy 50+ i ten plus jest już zacny, coraz bliżej do sześćdziesiątki. Pojawiają się srebrne błyski we włosach, skóra robi się delikatna, cienka, wyskakują jakieś kangurki i pelikanki, jednym słowem SKS ( Starość, K...wa, Starość).
Już od dłuższego czasu coś tam robię dla naszych doczesnych opakowań, jakieś mazidła, toniki, mgiełki. Do tego całkiem zdrowo udaje się nam odżywiać i trzymamy na wodzy te swoje zwierzątka różne, które wyłażą nam tu i ówdzie.
Ale do rzeczy. Jest taka pora roku, że wszędzie dookoła mamy świeże kosmetyki prosto od natury. Korzystam, jak tylko mogę, bo nie dość, że są bezpłatne, to wiem, czym częstuję naszą ponad półwiekową skórę. I tym też chcę się z Wami podzielić, tym bardziej, że to działa.
Przyszły do nas upały, jest ponad 30 stopni w cieniu, nasze organizmy szybko tracą wodę, trzeba uzupełniać płyny. Oprócz napojów i owoców, które nawilżają nas od wewnątrz, zamarzyła mi się pachnąca i delikatna mgiełka do ciała.
Wyszłam na spacer, popatrzyłam, co mam w zasięgu ręki i już wiedziałam, jaki kosmetyk sobie zrobię.


Dziewanna

Żmijowiec

Następnego dnia rano zebrałam garść kwiatów dziewanny. Obok rósł piękny żmijowiec, który też trafił w moje ręce. Na naszym balkonie zaczyna kwitnąć lawenda i nagietek. Miałam więc wszystko, czego potrzebowałam dla skóry dojrzałej, delikatnej i suchej.


Lawenda

Do kubka włożyłam dwie łyżki świeżych kwiatów dziewanny, jedną łyżkę kwiatów lawendy, kilka kwiatków nagietka i jedną kwitnącą gałązkę żmijowca, którą drobno pokroiłam. Wszystko zalałam wrzątkiem, przykryłam i zostawiłam na 15- 20 minut. Potem przecedziłam i poczekałam, aż napar ostygnie. Dodałam łyżeczkę chlorku magnezu, jeżeli nie macie, to można zamiast tego dodać łyżkę octu jabłkowego, najlepiej domowego. Można kupić dobry ocet jabłkowy niepasteryzowany. Tym sposobem otrzymujemy mgiełkę lub tonik do ciała. Wystarczy przelać płyn do butelki z atomizerem i nawilżać twarz lub całe ciało, kiedy mamy taką potrzebę.

Moja cudowna mgiełka do ciała


Specyfik działa nawilżająco, regenerująco i kojąco na skórę, dodatkowo ją uelastycznia. I to działa, jestem zachwycona tym kosmetykiem. Kosztował mnie on tylko odrobinę czasu na jego przyrządzenie. Oczywiście wszystkie zioła mogą być suszone, ja korzystam w sezonie ze świeżych, suszę zaś na zimę.
Można użyć inne rośliny. Doskonale dla cery suchej i dojrzałej sprawdzi się kwiat lipy, róży, zamiast żmijowca można użyć ziela żywokostu. Jeżeli użyjecie pachnących płatków róży, to zrezygnujcie z lawendy, niech zapach będzie od jednego kwiatu.
Takiej mgiełki możemy używać też do włosów, szczególnie kiedy mamy w składzie kwiaty lipy, które pięknie nawilżą i wygładzą nasze włosy.
Chlorek magnezu jest tu opcjonalnym składnikiem, niemniej jego dodatek powoduje, że mgiełka postoi nam trzy tygodnie, a do tego nasz organizm dostanie porcję magnezu przez skórę. Bez chlorku mgiełka wytrzyma tydzień. Jest przecież zrobiona z naturalnych produktów. Dodatek octu jabłkowego lub odrobiny alkoholu ( alkohol do cery tłustej) też przedłuży ważność naszej mgiełki.
Używam tej mgiełki od kilku dni i jestem zachwycona. Skóra jest świetnie nawilżona, gładka, bez żadnych niespodzianek, delikatnie napięta.
Sąsiedzi dziwnie na mnie patrzą, kiedy widzą, jak wracam z różnymi gałązkami, kwiatami, liśćmi. Często pytają, co będę z tym robić. Sąsiadki wsmarowują w siebie tony różnych związków chemicznych z nadzieją, że znikną zmarszczki, a skóra jakimś cudem się podniesie. Nie wierzą w naturalne specyfiki, chcą szybkich rezultatów, płacą w drogeriach czy aptekach duże pieniądze i czekają na efekty, które nie przychodzą. Ja wolę to, co mam dookoła, naturalne, delikatne i działające pozytywnie. Trzeba tylko nieco cierpliwości.

Serdecznie zapraszamy do Gruzji, do pięknej Kachetii, do klimatycznego Sighnaghi, do naszego Peter's Guest House, do kontaktu z nami:


 celina.wasilewska63@gmail.com 

nr tel.   +995 599 22 19 63  - polski, rosyjski, angielski (Polish, 
Russian, English)



Zapraszamy do polubienia nas na FB. Like us  https://www.facebook.com/peterguesthouse
 
oraz na naszą grupę na FB Gruzja i my

sobota, 13 czerwca 2020

Jak szukaliśmy bawołów w Kachetii.

Na informacje o tym, że w Gruzji hodowane są bawoły trafiliśmy przypadkiem. Wracaliśmy z Tbilisi ze znajomym i on zaprosił nas po drodze na jogurt z bawolego mleka.
Od słowa do słowa wypytałam go o wszystko. Męczył się biedaczek, bo zbyt wiele na ten temat nie wiedział, ale starał się odpowiadać wyczerpująco na moje pytania.
W domu odpaliłam laptopa i wpisałam w wyszukiwarkę "bawole mleko". Okazuje się, że mamy pod ręką coś, co jest dla nas dość egzotyczne, a jednocześnie jest to produkt bardzo pozytywnie wpływający na zdrowie, o czym możecie poczytać tu . Coś mi mówiło, że warto znaleźć hodowcę i zacząć wprowadzać produkty z bawolego mleka do codziennego jadłospisu.
Wożąc naszych gości na wycieczki po dolinie Alazani czasami spotykaliśmy pasące się stada bawołów.

Czy te oczy mogą kłamać?


I wiecie, jak to jest, kiedy obiecujecie sobie, że od jutra będę szukać, czy coś tam zacznę robić. Zimą się nie chciało, bo dni krótkie i mało przyjemne, a od wiosny do późnej jesieni goście, praca i chroniczny brak czasu.
Aż pewnego dnia okazało się, że gości nie będzie dość długo, a my mamy czasu tak dużo, że gdyby zamienić go na pieniądze, to bylibyśmy bogaci. Wtedy to przypomniałam sobie o bawołach i zaczęłam pytać znajomych i sąsiadów. Jeden z nich powiedział, abyśmy pojechali do wsi Heretiskari, bo tam mieszkańcy hodują dużo różnego bydła, więc może uda się znaleźć i bawoły.
Nastała wiosna, zrobiło się ciepło i przyjemnie i pewnego dnia ruszyliśmy do wsi w poszukiwaniu gospodarstwa hodującego bawoły.
Skręciliśmy z głównej drogi i zaczęliśmy się rozglądać za kimś, kogo moglibyśmy zapytać, czy znajdziemy tu to, czego szukamy. Za zakrętem zobaczyliśmy kobietę, zatrzymaliśmy się i zapytałam, czy można gdzieś we wsi kupić bawole mleko.
- A można, można- odrzekła- tam, za tą budową, w pierwszym domu. Oni mają i krowy i bawoły- uśmiechnęła się do nas.- A wy skąd jesteście?- była wyraźnie zdziwiona widokiem obcokrajowców w czasie, kiedy wszystkie granice od kilku miesięcy są zamknięte.
- Z Polski, ale mieszkamy w Sighnaghi już szósty rok- odpowiedziałam.
- A to wy już miejscowi, tak długo tu mieszkacie. Spodobała się Gruzja?- to pytanie słyszeliśmy prawie zawsze, kiedy mówiliśmy, że mieszkamy tu na stałe.
- Tak, spodobała się. Tu jest spokojnie i swojsko- odpowiedziałam.
- Maładcy- powiedziała kobietka, a my ruszyliśmy do wskazanego przez nią domu.
Wysiedliśmy z samochodu i znowu zaczęliśmy pytać o bawole mleko. Wokół nas szybko zebrała się gromadka dorosłych z dziećmi.
Jedna z kobiet zaprosiła nas na podwórze swego domu i okazało się, że to właśnie oni hodują bawoły i możemy u nich kupić mleko, ser, jogurt, śmietanę i masło. To ostatnie na zamówienie, bo nie robią dużych zapasów.

Krowy i bawoły wróciły z wypasu do domu.
 Po chwili przyszedł też gospodarz, który dobrze mówił po rosyjsku. Kupiliśmy u nich bawole mleko, ser zrobiony z takiego mleka, śmietanę i jogurt. Wszystko świeżutkie, domowe. Byliśmy bardzo zadowoleni. Poza tym rodzina okazała się być przesympatyczna. Umówiliśmy się, że będziemy przyjeżdżać raz w tygodniu po zakupy do nich. Chciałam też utrwalić bawoły na zdjęciach. Gospodarz powiedział, aby przyjechać wieczorem, kiedy one wracają w wypasu, będzie świeże, ciepłe mleko i będę mogła porobić zdjęcia i filmy.
Po tygodniu pojechaliśmy wieczorem. Gospodarze czekali na nas z kawą i ciastem. Mieliśmy wrażenie, że znamy się od dawna. Nagle usłyszeliśmy dzwonki na drodze.
- Idą bawoły, choć na ulicę, możesz robić zdjęcia- powiedziała gospodyni.
 Faktycznie zbliżało się stado krów i bawołów. Wszystkie wiedziały, gdzie mieszkają, każdy wchodził na swoje podwórko. Gospodyni złapała wiadro i pobiegła doić bawolice zapraszając mnie ze sobą. Prawie każda bawolica miała dziecko.


Gospodyni doi bawolicę.

W gospodarstwie było też dużo krów i cielaków.

Pełnia szczęścia, kiedy można najeść się do syta.


 Po kilkunastu minutach dostałam duży słój ciepłego bawolego mleka. Dokupiliśmy jeszcze inne produkty i wróciliśmy do domu.
Od tego czasu jeździmy raz w tygodniu do tej rodziny i kupujemy cudowne, pyszne, domowe produkty z bawolego mleka.
Samo mleko jest aksamitne w smaku, tłuste, ale jednocześnie lekkie i bardzo białe. Najlepsze mleko, jakie piłam.
Jogurt to mistrzostwo świata. I chociaż domowy jogurt z mleka krowiego jest przepyszny, to z bawolego jest wybitny. Gęsty, aksamitny, delikatnie kwaśny, orzeźwia i syci jednocześnie.


Domowy jogurt z bawolego mleka z brzoskwiniami.
 Śmietany takiej, jak ta z mleka bawolego, nie widziałam w swoim życiu. Gęsta, pełna, z wyraźnym śmietankowym smakiem z maślaną nutą w tle. Zarówno jogurt, jak i śmietana smakują wybornie z owocami.
Z takiej gęstej i tłuściutkiej śmietany mieliśmy zrobione masło. I tu też smak nas oczarował. Wyraźny maślany smak, aksamitna konsystencja, taka kropka nad "i" w kanapce z domowego chleba.
Na koniec ser, robiony przez gospodynię. Młody ser podpuszczkowy, smaczny, delikatny, z każdym dniem zyskiwał głębszy smak. Jeden z takich serów postanowiliśmy zostawić, aby dojrzał. Najpierw wytworzyła się na nim delikatnie żółta skórka. W trakcie jej tworzenia ser był przewracany każdego dnia, aby skórka tworzyła się równomiernie na całej powierzchni. Po kilku dniach, kiedy ser pokrył się skórką, stopiliśmy trochę pszczelego wosku i pokryliśmy ser jego cienką warstwą. Odłożyliśmy go do lodówki do dalszego dojrzewania. Piotr przewraca go co kilka dni. Chcemy, aby dojrzewał ze dwa, może trzy miesiące i spróbujemy, co wyszło. To powinno być jakoś pod koniec sierpnia, więc część naszych gości będzie próbować razem z nami.


Serdecznie zapraszamy do Gruzji, do pięknej Kachetii, do klimatycznego Sighnaghi, do naszego Peter's Guest House, do kontaktu z nami:

 celina.wasilewska63@gmail.com 

nr tel.   +995 599 22 19 63  - polski, rosyjski, angielski (Polish, 
Russian, English)



Zapraszamy do polubienia nas na FB. Like us  https://www.facebook.com/peterguesthouse
 
oraz na naszą grupę na FB Gruzja i my



środa, 10 czerwca 2020

Przygoda detektywistyczna w Sighnaghi

- Pojedziesz jutro do Tsnori po farbę, bo zabraknie?- zapytał Piotr.
- Dlaczego jutro? Pojadę zaraz i będzie na jutro gotowe- odpowiedziałam.
Piotr malował poręcze na balkonie. Nie ma gości, jest upał i wykorzystujemy czas na drobne remonty.
Wzięłam pieniądze, dokumenty i starą puszkę po farbie, aby kupić taką samą i wyszłam do samochodu.
- Celina, gdzie jedziesz?- zapytała sąsiadka z naprzeciwka.
- Do Tsnori po farbę, potrzebujesz czegoś?- odpowiedziałam.
- Nie, ale podejdź, coś ci powiem- ruchem ręki przywołała mnie do siebie. Mój mąż podszedł razem ze mną, bo był ciekawy, co sąsiadka chce powiedzieć.
- Jakąś godzinę temu siedziałam w ogrodzie, kiedy podszedł do mnie nieznajomy mężczyzna- i tu opisała jego wygląd. Miał być niewielkiego wzrostu, w dojrzałym wieku, w białym kapeluszu i z białą laską.- Poprosił mnie o pieniądze, powiedziałam, że nie mam. Poprosił choć o drobne, bo on nie ma na chleb. Poszłam więc do pokoju, aby wziąć kilka lari dla niego, po drodze przeszłam przez kuchnię, w której zostawiłam telefon. Po chwili wyszłam z kasą dla niego, zdziwiłam się, że ten mężczyzna stoi blisko wejścia do domu, ale dałam mu dwa lari, podziękował i poszedł. Po chwili wróciłam do kuchni po telefon i nie było go na stole. Zadzwoniłam na swój numer z telefonu męża, sygnał był, ale nie słyszeliśmy nigdzie dzwonka. Pomyślałam, że pewnie ten mężczyzna go ukradł. Poprosiłam znajomego, aby pojechać po Sighnaghi i poszukać tego mężczyzny, ale nigdzie go nie zauważyłam. Zgłosiłam więc kradzież na policję. Mówię o tym wszystkim sąsiadom, gdyby zobaczyli takiego mężczyznę, to trzeba dzwonić na policję. Zwróć uwagę po drodze, może akurat go zauważysz.
Historia nas poruszyła, bo Sighnaghi było dotychczas bardzo spokojnym i bezpiecznym miastem. Sami często zostawialiśmy otwarty dom, kiedy szliśmy do sklepu czy do sąsiadów.
- Dobrze, będę patrzeć i jeżeli coś podejrzanego zobaczę, to będę dzwonić- odpowiedziałam.
Wsiadłam do samochodu i ruszyłam do Tsnori po farbę. Było już późne popołudnie i chciałam zdążyć przed zamknięciem sklepu.
Droga do Tsnori malowniczo wije się w dół wśród zieleni, minęłam niewiele aut po drodze i w końcu wjechałam do wsi przed Tsnori, która nazywa się Sakobo.
Z daleka zauważyłam mężczyznę w kapeluszu z białą laską, ale po obu stronach drogi były domy, więc pomyślałam, że to tutejszy. Zresztą kapelusz nie był biały, tylko biało- szary, w wojskowy wzorek, więc detal nie zgadzał się z opisem sąsiadki. Gdy zbliżyłam się do niego, on stanął i machnął ręką, wyraźnie chciał mnie zatrzymać.
- "Aha"- pomyślałam- "nie miejscowy, bo chce jechać dalej, nie ma żadnego bagażu, usiłuje zatrzymać okazję, pewnie w ten sam sposób dojechał do tego miejsca z Sighnaghi."
Miał sumiaste siwe wąsy, a spod kapelusza wystawały mu kosmyki siwych włosów.
Odjechałam trochę dalej i zadzwoniłam do Piotra, aby szybko zapytał sąsiadkę, czy ten mężczyzna miał siwe, sumiaste wąsy. Piotr w sekundę był u niej i okazało się, że ona nie pamięta.
No nic, trzy szczegóły się zgadzały: laska, wiek i wzrost, więc niech policja sprawdzi. Powiedziałam sąsiadce, aby zadzwoniła na policję, podałam miejsce, w którym go widziałam i policjanci niech sprawdzą.
Pojechałam do sklepu, kupiłam farbę i powoli wracałam do domu. Przy drodze nie było już mężczyzny z białą laską.
W domu jeszcze ze trzy razy wszystko dokładnie analizowaliśmy z Piotrem i sąsiadką, kiedy po godzinie ona krzyknęła do nas przez ulicę, że dzwonili do niej z policji, złapali złodzieja i miał on przy sobie jej telefon.
Poszła na policję, a my czekaliśmy niecierpliwie na jej powrót.
Po dwóch godzinach wróciła i powiedziała:
- To ten, którego widziałaś. Ty go namierzyłaś, zareagowałaś szybko i złapali gościa. Kilka dni temu wyszedł z więzienia, ukradł już komputer sąsiadowi i pieniądze w sklepie w Tsnori. Wróci do odsiadki jako recydywa. Dziękuję Ci za pomoc. Odzyskałam telefon, który trzy miesiące temu kupiła mi córka na raty. Jeszcze będzie go spłacać do listopada. Tam miałam wszystkie ważne kontakty. Dziękuję.
I tak nasze miasteczko dalej zostaje spokojnym i bezpiecznym miejscem. Dzięki temu, że sąsiedzi rozmawiają ze sobą, dzielą się nie tylko radościami, ale i smutkami, żaden zły duch nie ma szans na egzystencję w naszej okolicy.
Kolejny raz okazuje się, że najlepszym wyjściem z wielu trudnych sytuacji jest dobra relacja z najbliższymi sąsiadami.

czwartek, 4 czerwca 2020

Psy, pieski, pieseczki w Gruzji

Chodzą za każdym turystą, są łagodne, patrzą swoimi pięknymi oczami z nadzieją, że znowu ktoś rzuci im coś do jedzenia. Gruzińskie bezdomne psy. Jest ich bardzo dużo.

Nasze miasteczko też ma swoich bezdomniaków i każdego roku ich przybywa. Rozmnażają się między sobą, część jest wyrzucana na ulicę w Sighnaghi przez nieodpowiedzialnych właścicieli z okolicznych wsi. Wyrzucają je w Sighnaghi, bo tu są restauracje, turyści i te psy mają szansę na przetrwanie.

Jest też w Sighnaghi kobieta, której los tych wszystkich nieszczęść nie jest obojętny. Dokarmia je, leczy, pielęgnuje na tyle, na ile pozwala jej czas, budżet i wiedza. Większość tych biedaków krąży koło jej domu, czują się tu bezpieczne, zaspokajają też potrzebę posiadania swego pana. I nie byłoby nic dziwnego w tej sytuacji, gdyby nie fakt, że z roku na rok piesków przybywa, jeden zaszczeka, reszta mu wtóruje, Gruzini przechodzący obok domu tej kobiety sięgali po kamienie czy kije, aby ewentualnie obronić się przed pogryzieniem. Psy zaczęły traktować takie zachowanie jak prowokację i też ze strachu szczekały coraz głośniej. Do tego doszła sytuacja z koronawirusem i sprawy potoczyły się w szybkim tempie.

Czy ta bieda wygląda groźnie?
 Brak turystów, to brak kasy dla ludzi i brak jedzenia dla bezdomnych zwierząt. Rosła frustracja u jednych i drugich. Ludzie zaczęli pisać dziwne pisma do władz miasteczka na tę kobietę. Domagali się likwidacji psów. Kiedy pytaliśmy, czy zamiast kamienia próbowali mieć w ręku kawałek chleba, to robili zdziwione miny. Mówiliśmy więc, że jeżeli w każdego z nas ktoś będzie rzucał kamieniem, to będziemy się bronić, ale jeżeli ktoś wyciągnie rękę z chlebem, to potraktujemy takiego człowieka, jak przyjaciela. Psy robią tak samo. Może warto je nakarmić choć trochę, będą spokojniejsze.

Jednak w tej konkretnej sytuacji doszedł jeszcze wątek kasy. Ludzie domyślali się, że kobieta ta dostaje jakieś pieniądze na psy, nie bardzo tylko wiedzieli od kogo i ile. Wszystko stoi, nikt nie zarabia, a ona dostaje kasę na psy. To przeważyło szalę wytrzymałości sąsiadów tej kobiety. Zaczęli pisać pisma do władz, zgłaszać sprawę na policję. Nie mogli jednak niczego zmienić, bo kobieta zajmowała się bezdomnymi psami, a więc nie mogła odpowiadać za ich szczekanie itd. Sprawą zainteresowała się też telewizja.

W efekcie władzom miasta nie zostało nic innego, jak podejść do sprawy jak cywilizowany naród. Psy poszczepić i co się da posterylizować. Bardzo się cieszymy z takiego obrotu sprawy. Oczywiście zadeklarowaliśmy pomoc, jeżeli taka będzie potrzebna w trakcie sterylizacji.

Naszą Lucky wzięliśmy z ulicy, ta kobieta o tym wiedziała i dzięki temu nasze futro również dostało szczepionkę.

Lucky na spacerze
Pod naszym domem śpią trzy duże psy, chłopaki. Nazywamy je Rufus, Marlon i Mietek. Przyszły na naszą ulicę, bo tu mieszka właściciel restauracji, pod którą urzędowały w sezonie. On je karmił resztkami z domu, my też je zaczęliśmy dokarmiać, ale część sąsiadów miała obawy przed pogryzieniem. Powoli nauczyliśmy ich, że nie trzeba sięgać po kamienie czy nieść ze sobą kija i psy przestały na nich szczekać. One też zostały zaszczepione, bo ta kobieta wie, że my dokarmiamy te wszystkie biedy.

Mamy nadzieję, że od tej pory będzie się w tym względzie wszystko zmieniać na lepsze. Oczywiście jest to kropla w morzu potrzeb, ale widać wystarczy jeden zdeterminowany dobry człowiek, aby historia miała pozytywny finał.


Serdecznie zapraszamy do Gruzji, do pięknej Kachetii, do klimatycznego Sighnaghi, do naszego Peter's Guest House, do kontaktu z nami:

 celina.wasilewska63@gmail.com 

nr tel.   +995 599 22 19 63  - polski, rosyjski, angielski (Polish, 
Russian, English)



Zapraszamy do polubienia nas na FB. Like us  https://www.facebook.com/peterguesthouse
 
oraz na naszą grupę na FB Gruzja i my


środa, 18 marca 2020

Świat się zatrzymał...

Nie widać, nie słychać, nie czuć, takie to malutkie, a świat zatrzymało, zburzyło porządek na wszystkich niemal kontynentach, wyzwoliło strach, panikę, bezradność, ale też i wolę walki, cwaniactwo i wiele innych sprzecznych ze sobą uczuć.

Co to?

Koronawirus!

Nie będę opisywać co to, jak działa i wszystkich szczegółów.
Te informacje znajdziecie w sieci bez problemu.
Na początku wywoływał u wielu kpiący uśmiech, inni sobie z niego żartowali, a tak naprawdę niewielu wiedziało, jak się sytuacja zakażeń koronawirusem rozwinie.

I poszło!

I jeszcze nie wierzyliśmy, że to prawda, że umierają ludzie, że może brakować leków, środków ochrony, personelu medycznego, respiratorów.
Tempo zakażeń rosło i 15 marca Polska zamknęła granice dla obcokrajowców, a każdy Polak, który wrócił do kraju musi przejść 14 dniową kwarantannę.
Nie tylko Polska tak postąpiła. Wiele innych krajów zrobiło podobnie.

I świat się zatrzymał...

Zrobiło się nagle pusto na ulicach, miasta wyglądają tak, jakby były wymarłe. Siedzimy w domach.
I co się dzieje?
Nie ma korków, powietrze robi się coraz bardziej czyste.
Nagle mamy czas na to, aby zjeść wspólny posiłek, porozmawiać, mamy czas dla dzieci, męża, żony, rodziców. Mamy też dobre uczucia, zaczynamy dostrzegać ludzi samotnych, staramy się im pomóc.
Kto nie musi być poddany kwarantannie, może wyjść na spacer. Wokół jest cisza. Zapomnieliśmy jak brzmi cisza.

Wszyscy w napięciu czekamy na każdy raport o ilości zakażonych. Podziwiamy tych, którzy pracują w tym trudnym czasie. Chcemy planować nasze urlopy, ale boimy się, że znowu nic z tego nie wyjdzie. Po cichu liczymy na to, że ten koszmar szybko się skończy. Wielu z nas musiało zweryfikować swoje plany, niektórzy dosłownie w ostatniej chwili podejmowali decyzje.

Teraz priorytetem jest pokonać wirusa. Nie dać mu szans na zatrzymanie naszego życia. Czas włączyć rozsądek, aby znowu móc planować wyjazdy i podróże.

Walczą wszystkie kraje. Łatwo nie jest, ale jeżeli będziemy się stosować do zaleceń, to mamy dużo większe szanse.

Tak że ten, siedzieć w domach, kichać w chusteczki, ręce myć do bólu, nie gromadzić się, zachować odpowiednią odległość od siebie w przestrzeni publicznej, nie macać bułek w sklepie, bo i tak wszystkie są jednakowe, nie robić zapasów papieru toaletowego, bo wiosna idzie, liście będą.

My zostaliśmy w Gruzji. Nasze miasteczko jest małe, czujemy się tu, jak na wsi, jest nam tu dobrze i postanowiliśmy właśnie w Gruzji poczekać na lepsze czasy. Sklepy u nas nie mają braków, ludzie nie panikują, zawsze można kupić świeże jajka, ser, warzywa. A jak jest ciepło, to siedzimy na tarasie i pijemy kawę z sąsiadami ( oni w tym momencie siedzą u siebie).

Jak się wszyscy postaramy, to pokonamy tę zarazę i znowu będziemy mogli podróżować, spotykać się i bawić.
Przetrwajmy to razem.

Sighnaghi we mgle