Odszedł nasz przyjaciel Lado. Miał 64 lata. To zdecydowanie nie jest wiek na umieranie.
Jechałam do Dawid Garedży z naszymi gośćmi, kiedy zadzwonił telefon.
- Lado umiera- usłyszałam głos męża.
- Jeżeli to żart, to bardzo głupi- odpowiedziałam. Ale znam mego męża, on lubi żartować, ale nie w ten sposób.
- Nie, to nie żart. Jest pogotowie, trwa reanimacja- mówił zdenerwowany.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Zatrzymałam samochód, nie docierały do mnie te straszne słowa.
- Jeszcze rano, gdy byłem w sklepie po chleb, rozmawiałem z Lado. Nic nie wskazywało na to, że to będzie nasza ostatnia rozmowa- mówił Piotr.
- Zadzwonię później. Muszę gości dowieźć do klasztoru- powiedziałam.
Ruszyliśmy. W głowie kłębiło mi się milion myśli. Miałam cichą nadzieję, że go uratują, że gdy wrócę, to wszystko będzie po staremu.
Droga dłużyła się niemiłosiernie. Piękne krajobrazy zdawały się razić oczy w sytuacji, kiedy gdzieś daleko ratują życie przyjacielowi.
Nasi goście jakby zrozumieli sytuację, która ich w żaden sposób nie dotyczyła. Dojechaliśmy do celu i poszli zwiedzać klasztor, a ja zadzwoniłam do męża.
- Nie żyje- powiedział.
Lado i jego żona Manana pomagali nam osiedlić się w Sighnaghi. To dobrzy i uczciwi ludzie. Przez te prawie cztery lata bardzo się zżyliśmy. Pomagaliśmy sobie nawzajem, wspieraliśmy się, razem śmialiśmy się i płakaliśmy. Jak w rodzinie.
W sobotę 8 września pożegnamy wspólnie naszego Lado i odprowadzimy na cmentarz. Na ten, który polecamy naszym gościom do odwiedzenia.
Świat dalej się kręci. Nic się nie zmieniło, oprócz tego, że już nie zobaczymy Lado, jak pali papierosa na swoim balkonie i macha do nas ręką.
Manana płacze, córka Nato i wnuczki Kato i Qeto również płaczą. Lado był dobrym mężem, ojcem i dziadkiem. Był dobrym przyjacielem, sąsiadem i człowiekiem. Do pogrzebu będzie w domu, otoczony rodziną i przyjaciółmi. Odwiedzany po raz ostatni przez sąsiadów. Takie chwile w Gruzji przeżywa się wspólnie z rodziną, przyjaciółmi i sąsiadami. Tu człowiek nigdy nie jest sam.
I dziwnie się czuję pisząc o nim w czasie przeszłym.
Przychodzi tylko refleksja, że ludzie się kłócą, walczą o stołki, pieniądze, sławę, a przychodzi jeden dzień, jedna minuta, kiedy los zabiera im to, o czym w trakcie tych walk nie myślą. Zabiera im życie. I choćby zgromadzili Bóg wie jaki majątek, to na nic się on zda w obliczu śmierci. Zostaje rodzina, łzy, żal i niedokończony posiłek.
Jedna sekunda sprowadza nas do pokory, do refleksji nad życiem.
Uśmiechajmy się, cieszmy się słońcem, niebem i wszystkim tym, co mamy, póki żyjemy. Dajmy też siebie innym już dzisiaj, bo jutra może nie być.