Kto nas obserwuje na naszej stronie https://www.facebook.com/peterguesthouse/, ten wie, że ponad miesiąc temu wzięliśmy kolejnego pieska z ulicy. Nie jest to zwyczajny piesek, bo jest inwalidą. Nie chodzi na tylnych łapkach, ale dobrze sobie radzi z chodzeniem na tylko na przednich, trzymając cały tył w górze. Gdyby to było w dawnych czasach, to pomyślałabym, że uciekła z cyrku, gdzie ktoś specjalnie ją okaleczył, aby zarabiać pieniądze.
Nazwaliśmy ją z Waszą pomocą Viki, od viktorii, czyli zwycięstwa. Nie wiemy dlaczego Viki trafiła na ulicę. Możemy się tylko domyślać, że ktoś nie poradził sobie z jej niepełnosprawnością i pozbył się wyrzucając na ulicę. Viki miała jeszcze jeden problem, a mianowicie chorą skórę. Było podejrzenie lejszmaniozy lub nużycy. Dostała lek w dwóch dawkach w dwutygodniowym odstępie na nużycę i skóra zaczęła się poprawiać. Rany się zagoiły, łyse placki powoli zaczęły się pokrywać sierścią. Sunia miała dobry apetyt. Piotr nosił jej dwa razy dziennie jedzenie na ulicę i zrobił dla niej budę.
Listopad w Gruzji był w tym roku dość ciepły, jednak noce zrobiły się chłodne. Kiedy ochłodziło się w dzień, zdecydowaliśmy się na zabranie suni do domu. Jak się okazało, był to ostatni moment, bo kiedy Viki pierwszą noc spała w naszym domu, na dworze pojawił się pierwszy przymrozek.
Powoli zaczęliśmy naszą nową biedę przyzwyczajać do tego, że już nie będzie głodna, że ma ciepły kąt i dobrych ludzi obok. Sunia szybko przyzwyczaiła się do swego legowiska, a nawet zaczęła się sama domagać jedzenia.
Po kilku dniach zauważyliśmy, że Viki ma chyba problem z przewodem pokarmowym. Siusiała normalnie, ale z wielkim trudem wypróżniała się i nie było to zatwardzenie, bo robiła malutko i wodniście.
Pomyśleliśmy, że musi upłynąć kilka dni, aby się trawienie uregulowało. Mijały dni, tygodnie, a Viki wciąż miała problem. Wyglądało na to, że jelita są zatkane lub nie pracują prawidłowo.
W połowie grudnia Viki przestała jeść i pić. Na drugi dzień pojawiła się biegunka. Lało się z suni co pół godziny. Bardzo nas to zmartwiło, bo baliśmy się odwodnienia, a najbliższy weterynarz był 100 km od nas. Podstawialiśmy jej miskę z wodą co kilka minut i na trzeci dzień wypiła kilka kropel. Odetchnęliśmy. Wciąż jednak była słaba, smutna i widać było, że cierpi.
Szybko skonsultowaliśmy jej stan z lekarzem z Polski. Dziękujemy Dominiko!
Kupiliśmy w aptece smectę, zrobiliśmy żel z pestek pigwy, który działa przeciwzapalnie i osłaniająco na błony śluzowe i taki mix podawaliśmy suni.
Zaczęła pić chętniej, a my już wiedzieliśmy, że jest szansa na poprawę. Trzeciego dnia z Viki zaczęły wychodzić różności. Nawet nie chcę myśleć, jak ten malutki piesek musiał się męczyć tyle miesięcy z tym, co miała w przewodzie pokarmowym.
Viki zaczęła wydalać z siebie kamienie, tony piasku i kłęby sierści. Do tego trafiały się małe kawałki ostrych, niestrawionych kości. To trwało dwa dni, sunia z wielkim trudem pozbywała się tych wszystkich śmieci, ale widać było, jaką ulgę jej przynosi każdy zrzucony balast.
Ugotowałam dynię i kurczaka, zmiksowałam i spróbowałam jej podać odrobinę na czwarty dzień. Viki zjadła z apetytem, a my płakaliśmy z radości.
Piąty dzień koszmaru przyniósł już tylko radość. Widać było, że cały śmietnik z jelit został wydalony, bo kupka Viki powoli zaczynała wyglądać dobrze i nie była robiona z tak wielkim wysiłkiem, jak poprzednie. Częstotliwość wypróżnień też spadła do 3-4 na dobę.
Wtedy do papki z gotowanej dyni i kurczaka dodałam rozgotowany ryż. Viki jadła z apetytem, domagała się większych porcji i piła swój napój ze smectą i żelem z pestek pigwy w dużych ilościach.
Szóstego dnia sytuacja się unormowała i może nie było to jeszcze super piękne, ale zdecydowanie była poprawa.
Przez ten czas pełniliśmy przy niej dyżury nocne. Viki wraca do zdrowia, a my nigdy nie pomyśleliśmy, że tak wielką radość sprawi nam prawidłowa kupka psa.
Tylko Lucky przyglądała się całemu zamieszaniu ze stoickim spokojem.
Strach pomyśleć, jak cierpią te wszystkie bezdomne pieski, kiedy dopada ich problem zdrowotny. Nie ma kto im pomóc, nikt przy nich nie czuwa, a one biedne umierają gdzieś w krzakach w zimnie i deszczu.
My dokarmiamy bezdomne psy w Sighnaghi, w naszej okolicy. Już się przyzwyczaiły i czekają na jedzenie. W normalnej sytuacji, kiedy w Gruzji są turyści, to pieski te mają co jeść, bo dokarmiają je turyści, z restauracji też wyrzucają dla nich resztki, a ten rok jest masakryczny dla bezdomnych psów w Gruzji. Ludzie mają problem z wyżywieniem rodzin. W domach zostaje niewiele resztek. To będzie trudna zima i wiele psów jej nie przetrwa.
Nas wspiera dużo dobrych duszyczek z Polski, którzy dzielą się nawet niewielkim groszem na rzecz bezdomnych piesków. Dziękujemy Wam wszystkim serdecznie za serce okazane słabym zwierzakom w tym trudnym czasie, kiedy również Wam jest ciężko.
Wciąż trwa zbiórka pieniędzy na dokarmianie psów, założona przez naszych przyjaciół z Polski, którym nie jest obojętny los tych stworzeń. Dziękujemy za każdą wpłatę. Każda złotówka, to pełny brzuszek bezdomnego pieska. Wpłacajcie, proszę, nawet małe kwoty, bo w sumie daje to bezdomnym psom szansę na przeżycie zimy i dotrwanie do sezonu turystycznego.
Pieniądze można wpłacać tutaj.
Dziękujemy z całego serca za Wasze zaangażowanie i pomoc. Przykład Viki pokazuje, jaką biedę i ile cierpienia muszą znieść te stworzenia.