sobota, 12 grudnia 2015

Nasza Gruzja, Sakartvelo, Peter's Guest House, Jak gaszono wielki pożar w Sighnaghi

Wieczór nie zapowiadał niczego nadzwyczajnego. Przed dwudziestą pralka skończyła pranie i w tym momencie zgasło światło.
- Dobrze, że nie zgasło w trakcie prania.- powiedziałam do Piotra i chciałam wyjąć uprane rzeczy do wysuszenia gdy usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam naszą sąsiadkę Mananę, która drżącym głosem powiedziała:
- Celina, pożar, wielki pożar, chodź!
- Gdzie? U nas?- serce zaczęło mi walić jak młot i wybiegłam za Mananą na ulicę. Jakieś 30 metrów dalej, u wylotu ulicy widać było łunę i dym.
Wróciłam szybko do domu, ubrałam się ciepło i razem z Piotrem poszliśmy zobaczyć, co się dzieje. Widok nie pozostawiał złudzeń. Płonął dom, do którego dobudowane były po obu stronach inne domy, a do nich jeszcze inne. Coś w rodzaju staromiejskich kamienic, ceglane mury, a reszta łatwopalna, czyli drewno, plastik, płyty.


Nagle usłyszeliśmy odgłos wybuchu z płonącego domu. Piotr powiedział, że pewnie ktoś trzymał benzynę, a Gruzin stojący obok odpowiedział:
- Eto czacza, mnoga czaczy.
Tego nie wzięliśmy pod uwagę. Czacza, czyli bimber z winogron, to wysokoprocentowy alkohol. Ma 50-70% i w takiej sytuacji mógł to być wybuch właśnie czaczy, po którym płomienie ognia wypełzły z okien i zawijały swe jęzory na dach.


Po chwili zaczęły płonąć dwa sąsiednie budynki, a z pozostałych ludzie wynosili na ulicę wszystko, co można było wynieść. Chcieli ocalić to, co mieli, bo nie wiadomo było, czy kolejne domy nie zajmą się ogniem.
Przyjechała straż pożarna z Sighnaghi. Zaczęli gasić lecz jeden wóz to była kropla w morzu potrzeb na tamtą chwilę.



Jakie było nasze zdziwienie, gdy wóz strażacki po kilku minutach odjechał. Zapytaliśmy ludzi dlaczego? czemu nie gasi?
- Woda okonczyłas. Pojechał po wodu.
- Ja nie mogę, a gdzie hydranty na ulicach?
- Niet.
Ogień szalał bezkarnie, a ludzie stali bezsilni i tylko patrzyli. Nie mogłam uwierzyć. Dwudziesty pierwszy wiek i nie ma hydrantów na ulicach, strażackie samochody muszą jeździć po wodę, a gdzie środki chemiczne do gaszenia?
Po kilkunastu minutach pojawiło się więcej wozów strażackich. Przyjechały z okolicznych miejscowości. Można powiedzieć, że dopiero teraz zaczęła się akcja gaszenia na poważnie.



Płonęło już pięć budynków. Strażacy z wielkim poświęceniem skupili się głównie na tym, aby ogień nie rozprzestrzenił się dalej.
Dopiero teraz zauważyłam, że pracowali bez specjalistycznego sprzętu, a mimo to odważnie szli na walkę z płomieniami. Wchodzili na płonące balkony i lali wodę do wnętrza płonących domów.



Nikt nie zabezpieczał okolicy pożaru. Dookoła stało mnóstwo gapiów. Ludzie plątali się między samochodami strażackimi. Miałam wrażenie, że nikt nad niczym nie panuje. Tylko strażacy skupieni byli na ratowaniu tego, co jeszcze można było uratować.
Z wielkim trudem i poświęceniem udało się opanować ogień i nie dopuścić do jego rozprzestrzenienia się. Ci, którzy powynosili swój dobytek na ulicę, teraz powoli wnosili go do domów, sklepów, restauracji.



Odetchnęli z ulgą, że pożar do nich nie dotarł. Byli zmęczeni ale nie smutni. Dostali kolejną szansę od losu. Ich sąsiedzi takiej szansy nie dostali. Spłonęły ich domy wraz z dobytkiem.
Strażacy pracowali całą noc. Rankiem wydawało się wszystko opanowane, ale gdy wracałam z zakupów, zauważyłam, że spod jednego dachu wciąż wydobywa się dym. Po godzinie wezwano znów strażaków, którzy niemal do wieczora dogaszali tlące się uparcie resztki stropów, drewnianych belek i mebli.






Można powiedzieć, że w Sighnaghi wielki pożar gaszono całą dobę. Do gaszenia użyto wyłącznie wody.  Spalone domy wyglądały ponuro.






Mieszkańcy patrzyli w niebo i mówili cicho, że to wielkie szczęście, że nie było wiatru. Wtedy dopiero byłby wielki pożar.

Cdn.

4 komentarze:

  1. Szczęście, że nikomu zbytnio nic nie jest

    http://twosistersbloog.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda. Ale obyło się bez ofiar. Można powiedzieć, że to było szczęście w nieszczęściu.

      Usuń