czwartek, 9 czerwca 2016

Nasza Gruzja, Na początku drogi do Gruzji- ciąg dalszy




Patrzyłam na dom i wyobrażałam sobie, jak będzie wyglądał po remoncie. Tak! W styczniu 2015 roku kupiliśmy dom w Sighnaghi. Nie był duży, składał się z trzech pomieszczeń, z których środkowe było największe. Ściany miał grube na pół metra, między pomieszczeniami oprócz drzwi były również okna. Po co? Nie wiem.

Na ścianach kolorowe, mocno wzorzyste tapety, pokryte pajęczyną i wieloletnim kurzem, krzyczały do nas:
- Pomóżcie nam! Odnówcie nas albo schowajcie przed światem! 

Drewniane podłogi skrzypiały swojsko przy każdym kroku, a wielkie okna patrzyły na nas dziurami w szybach.

- Jak my sobie z tym remontem damy radę?- zapytałam Piotra.- Tu jest tyle roboty, że to aż przeraża!

- Jak już się zdecydowaliśmy zmieniać nasze życie, to musimy brnąć dalej. Nie ma odwrotu, klamka zapadła- odrzekł Piotr zamykając skrzypiące drzwi z wielką, metalową klamką.



Tak, to był nasz wybór i musimy przejść przez trudy remontu domu, aby móc w końcu robić to, o czym marzyliśmy. 

Nasze marzenia stawały się powoli rzeczywistością. Były zwykłe, osiągalne. Powstały podczas drugiego pobytu w Gruzji. Pojawiły się nagle i stały się czymś, czym zaczęliśmy żyć. 
Zamarzył się nam dom w Gruzji z pokojami gościnnymi dla turystów. I staliśmy teraz w naszym domu w Gruzji i planowaliśmy remont, robiliśmy projekt, kalkulowaliśmy wydatki.

W planach były trzy pokoje gościnne. Cały dom składał się z trzech pomieszczeń. Mało! Trzeba rozbudować, tylko w którą stronę, a może do góry?

Pomysł dobudowania piętra upadł bardzo szybko. Dlaczego? Zbyt duży koszt, skomplikowana praca. Trzeba byłoby zdjąć dach, wzmocnić strop, spiąć całość opaską betonową i pociągnąć piętro. Potem dobudować taras, schody i wszystko pochłonęłoby całą gotówkę przeznaczoną na remont.

Druga wersja, to dobudowanie dwóch pomieszczeń. Straciliśmy w ten sposób ogród, ale zyskaliśmy duży taras. 

Ruszyły prace. Początek, to fundamenty pod nowe pomieszczenia. Dwie wywrotki ziemi, gruzu i wszystkiego, co trafiło pod szpadle wyjechały z naszego ogrodu.

W międzyczasie kupiliśmy materiały budowlane, cement, bloczki, piasek i inne tego typu rzeczy. Robotnicy nieśpiesznie pracowali, a my planowaliśmy kolejność prac i zakupów. 

Nie było w naszym domu instalacji wodnej, kanalizacyjnej, gazowej. Należało sporządzić plan, według którego będzie wszystko robione. 

Najpierw kupiliśmy to, co było potrzebne do założenia centralnego ogrzewania. Piec, grzejniki, rury, zawory i znaleźliśmy fachowca, który nam to w odpowiednim czasie zamontuje. A kupić wszystko nie było wcale tak łatwo. Trzeba po poważniejsze materiały pofatygować się do Tbilisi. Wprawdzie w okolicy Sighnaghi są sklepy z materiałami budowlanymi, ale ani jakość, ani wybór nie sprostał naszym oczekiwaniom. Mogliśmy tam zaopatrzyć się w bloczki, deski, wkręty czy cement, jednak taka poważna rzecz, jak piec do gazowego centralnego ogrzewania, to tylko w Tbilisi. I choć wielu sąsiadów twierdziło, że centralne ogrzewanie nie będzie nam potrzebne, my się uparliśmy, aby je zrobić. Dzisiaj wiemy, że to była słuszna decyzja. Wiemy także, że rady sąsiadów miały swój cel, ale o tym w dalszej części.

Tbilisi jest stolicą Gruzji. Miasto, gdzie życie biegnie dużo szybciej niż w naszym Sighnaghi. Jest tam tłoczno, głośno, wszędzie sklepy, sklepiki, bazary. Wysokie budynki sąsiadują z niewielkimi kamienicami, które swoje lata świetności mają już dawno za sobą.

Most zwany podpaską


Pierwszy raz przyjechaliśmy do Tbilisi pod koniec czerwca 2013 roku. Nocny pociąg z Batumi o siódmej rano wjechał na dworzec kolejowy w stolicy. Wysiedliśmy niedospani. Dworzec nie zrobił na nas dobrego wrażenia. Stary, niezadbany, prosty. Wyszliśmy na zewnątrz, chcieliśmy dojechać do centrum, do miejsca, w którym mieliśmy nadzieję wynająć pokój.

Podszedł taksówkarz, zaproponował za przyzwoite pieniądze kurs do centrum, więc pojechaliśmy. Nocleg udało się znaleźć bez problemu. Mieliśmy kilka dni na pobyt w tym mieście. Potem czekał nas powrót do Polski.

Zwiedziliśmy wszystko, co mieliśmy w planie. Widzieliśmy muzeum etnograficzne, Mtacmindę, ulicę Rustaveli i okoliczne muzea, wjechaliśmy na górę, gdzie znajduje się pomnik Matki Gruzji.
W upalne wieczory spacerowaliśmy uliczkami starego miasta, chłonęliśmy ich klimat, zapachy z licznych knajpek, rozmowy ludzi i muzykę.

Odwiedziliśmy bazar przy suchym moście, który był zwykłym, a zarazem niezwykłym pchlim targiem, pełnym przedmiotów pamiętających czasy Związku Radzieckiego i wcześniejsze. Dla kolekcjonerów staroci to miejsce, gdzie można trafić na prawdziwe perełki. Stare monety, sztućce, widokówki, aparaty fotograficzne, flagi, proporce, ceramika, obrazy i wiele innych rzeczy, również współczesnych. A wszystko rozłożone na chodnikach, prowizorycznych stoiskach, na trawnikach. 

Stolicę dzieli rzeka Kura. Płynie leniwie przez miasto, spięta kilkoma mostami. Jeden z mostów nazywany jest przez mieszkańców podpaską. Jest to pierwsze skojarzenie, jakie przychodzi do głowy po ujrzeniu mostu. Łączy stare miasto z parkiem pokoju i jest jednym z wielu przykładów, jak nie dba się tu o wygląd całości, jak miesza się style nie pasujące do siebie. To taki ślepy pęd do europejskości, krzyk:

- Spójrzcie, jacy jesteśmy nowocześni, mamy nowoczesne budowle!

Fakt, że wyrastają one wśród starych, niejednokrotnie zabytkowych kamienic jak pryszcz na czole, tutejszym architektom ani władzom nie przeszkadza. Przybyszów z innych krajów i niektórych mieszkańców jednak takie rozwiązania rażą. Uciekają oni zatem w góry lub nad morze, albo w miejsca, gdzie można znaleźć prawdziwą Gruzję, gdzie życie zwalnia, a ludzie chętnie opowiadają swoje historie.

A mają co opowiadać. Szczególnie starsi mieszkańcy Gruzji, którzy borykali się z trudami życia w jednej z republik sowieckich, a teraz muszą radzić sobie z mikroskopijną emeryturą w wysokości 160 lari miesięcznie. Mimo, że cieszą się z wolności i niepodległości, to z sentymentem wspominają czasy, kiedy Gruzja była republiką wschodniego mocarstwa, które zapewniało im pracę i godziwe zarobki czy emeryturę.
Po upadku Związku Radzieckiego runął system emerytalny, a raczej zniknął, bo przecież nie był to gruziński system. Ludzie zostali z niczym, bez pracy, pieniędzy i perspektyw na przyszłość. Wszystko, co było cokolwiek warte, trafiło do Rosji. Gruzini, którzy mieszkali na terenie Rosji musieli zdecydować, jakie obywatelstwo chcą posiadać. Kto nie chciał zrzec się obywatelstwa gruzińskiego musiał wyjechać z Rosji. Kto przyjął obywatelstwo rosyjskie, musiał zrezygnować z gruzińskiego. Innego wyboru nie było.

Oczywiście to wszystko powiedziane jest w wielkim skrócie, bo ludzie przeżywali wówczas osobiste tragedie. Rodziny zostały po obu stronach granicy bez możliwości kontaktu. W Gruzji brakowało żywności, prądu, gazu. W to wszystko zaopatrywał ich Związek Radziecki. Potem odcięto kraj od podstawowych rzeczy potrzebnych do życia.

- W naszym domu jest teraz tak, jak w tamtych czasach- powiedziałam do Piotra.- Nie mamy gazu, wody. Dobrze, że prąd jest.

- Poradzimy sobie i szybko nasz dom będzie gotowy do zamieszkania- odpowiedział.

Nasze „szybko” nijak miało się do gruzińskiego. Tu nikt się nie śpieszył. Ważny był dzień dzisiejszy, a jutro się zobaczy. I wciąż tak jest, a jedyną odpowiedzią na problemy jest:

- To jest Gruzja!

Mam wrażenie, że ludzie chcieliby żyć w poprzednim systemie ale w niepodległym kraju. Wtedy nie musieli za dużo myśleć, system myślał za nich, ani się starać, bo wszystko dostawali prawie za bezcen. Skutek jest taki, że system ich jakby rozleniwił. 

Nasi pracownicy mieli płacone za wykonaną pracę. Ten sposób działa w Polsce tak, że robotnicy chcą zrobić  swoje jak najszybciej i przejść do następnej pracy. W Gruzji robotnikom się nie śpieszy. Oni jakby delektują się tym, że mają pracę. I pracowali również w soboty i niedziele, co nas zaskoczyło. Nie chcieli wolnych weekendów, chociaż im proponowaliśmy. Jednak po kilkunastu dniach ciągłej, acz nieśpiesznej pracy sami prosili o dzień lub dwa wolnego.

- Ten remont nigdy się nie skończy. Albo brakuje materiałów, albo chęci do pracy u naszych ludzi- narzekałam.

- Zakładam ubranie robocze i będę pracować z nimi. Może wtedy przyśpieszą- zdecydował Piotr.

- Co on robi?- zapytał zaprzyjaźniony sąsiad, u którego mieszkaliśmy.

- Bierze się do roboty. Przecież nie jesteśmy na wakacjach- odrzekłam.

Popatrzył na mnie zdumiony, a mnie wydawało się, że coś mu w tej Piotra decyzji przeszkadza. Przeczucie mnie nie myliło. Po wielu miesiącach fakty złożyły się w całość.

Piotr pracował z robotnikami, pomagał im, jednocześnie kontrolując postęp i jakość pracy. Widać było postępy i to nas cieszyło najbardziej.

Mieszkaliśmy u zaprzyjaźnionych sąsiadów. Zbliżał się sezon turystyczny i chcieliśmy szybko zakończyć prace w naszym domu oraz zwolnić pokój u sąsiadów, bo oczekiwali turystów.

W końcu udało się wykończyć jeden pokój i łazienkę w naszym domu i mogliśmy zamieszkać u siebie. Byliśmy wtedy w Tbilisi, gdy zadzwonił telefon.

- O której wracacie?- pytał sąsiad, u którego mieszkaliśmy.

- Siedzimy właśnie w marszrutce. Za 1,5 godziny będziemy. Czy coś się stało?- byłam zdziwiona jego telefonem. Nigdy wcześnie nie dzwonił z takim pytaniem.

- A, bo dzwonili turyści i niedługo będą, a wy mieliście dzisiaj zwolnić pokój- wyjaśnił.

- Aha, o to chodzi. Jak wrócimy, to szybko przeniesiemy nasze rzeczy do siebie. Dużo tego nie ma więc pójdzie sprawnie.

- Dobrze, to czekamy- powiedział zadowolony.

Wysiedliśmy z marszrutki w Sighnaghi i szybko poszliśmy do domu po swoje rzeczy. Turyści właśnie przyjechali, więc trzeba było się śpieszyć. Pomogli nam nasi pracownicy i tak 6 maja 2015 roku zamieszkaliśmy w naszym domu w Gruzji.

 Serdecznie zapraszamy do Gruzji, do pięknej Kachetii, do klimatycznego Sighnaghi, do naszego Peter's Guest House, do kontaktu z nami:

 celina.wasilewska63@gmail.com 

nr tel.   +995 599 22 19 63  - polski, rosyjski, angielski (Polish, 
Russian, English)



Zapraszamy do polubienia nas na FB. Like us  https://www.facebook.com/peterguesthouse


Cdn.

1 komentarz: