Obudziłam
się rano. Pamiętałam gwiazdy na niebie, które zaglądały do naszego pokoju przez
okno. Było cicho, przytulnie i w końcu u siebie. Nie mieliśmy łóżka, spaliśmy
na materacu na podłodze, ale i tak cieszyliśmy się ze swojego kącika. Nasz
pokój był wykończony, łazienka również. Można było skupić się na dalszej pracy.
Brakowało
nam tyko gazu do normalnego życia. W związku z jego brakiem nie mieliśmy też
ciepłej wody. To jednak nie było specjalnie uciążliwe, ponieważ zaczęły się
upały. Kupiliśmy elektryczny czajnik, aby można było zrobić herbatę czy kawę.
Upały stawały się coraz większe i tak naprawdę odczuwaliśmy jedynie brak
lodówki. Nie mogliśmy jej jeszcze kupić, bo trzeba było najpierw wykończyć
kuchnię.
Roboty
remontowe postępowały powoli. Szpachlowanie, malowanie, glazura, terakota,
tynki na zewnątrz. Czasami pogoda krzyżowała nam plany. Kilkudniowy upał
zakończył się pewnego wieczoru burzą i potężną ulewą. Nasze nieotynkowane
ściany przemokły i trzeba było potem czekać z położeniem szpachli, aż wyschną.
- W
takim razie skupcie się teraz na kuchni, bo przecież trzeba w końcu ten remont
zakończyć- poleciłam robotnikom.
-
Musimy w takim razie wynieść materiały z kuchni, aby można było cokolwiek tu
robić- zdecydowali i powoli zaczęli wynosić wiadra, kartony, swoje narzędzia,
które były wszędzie i płyty OSB przeznaczone na podłogi.
Zagracili
tym wszystkim pomieszczenie przeznaczone na jeden z pokoi dla gości. Kuchnia
zrobiła się duża i przestronna.
- To
my dzisiaj poszpachlujemy ściany i przygotujemy je do malowania- zameldowali.
-
Dobrze, ale we czterech będziecie szpachlować ściany w jednym pomieszczeniu?-
zapytałam zdumiona.
Spojrzeli
na mnie maślanymi oczkami i już wiedzieli, że nie przejdzie im numer z jednym
pracującym i trzema kibicami.
- A
dlaczego nie chcecie położyć tapet?- zapytał jeden z nich.- U nas teraz modne są
tapety, takie kolorowe.
- Nie
chcemy tapet, bo potem jest problem z ich wymianą, a poza tym te, które
widziałam w sklepie nie podobały mi się- odpowiedziałam.
- A,
bo to trzeba pojechać do Tbilisi. Tam jest duży wybór i dobra jakość. A tapety
są lepsze od farby. Wszyscy kładą tapety.
-
Tak, wiem. Gdziekolwiek nie byliśmy, wszędzie widzieliśmy ciemne, wzorzyste
tapety, położone niedbale, w niektórych miejscach się odklejały- trochę mnie
już wkurzało tłumaczenie tego samego w kółko.
- Bo
jak my byśmy położyli, to byłoby super i nic się nie odklei- ciągnął temat
jeden z nich.
-
Myślę, że teraz powinniście się skupić na tym, żeby szpachla nie odpadła, a
temat tapet uważam za zamknięty- zakończyłam.
Dwóch
wzięło się do pracy, natomiast pozostałym dwóm poleciłam uporządkować najpierw
swoje narzędzia i przygotować kolejne pomieszczenie do szpachlowania. Potem
jeden z nich miał się zająć sporządzeniem szalunku do schodów.
Zabrali
się do pracy, a my poszliśmy do sąsiadów. Mieli oni kilka pokoi dla turystów i
powoli ogarniała ich gorączka zapełnienia tych pokoi gośćmi. Zaoferowałam swoją
pomoc, bo przyjeżdża tu dużo ludzi z Polski, więc dla mnie łatwo było przekonać
ich do zatrzymania się właśnie u naszych sąsiadów. W ten sposób zyskali sporo
turystów, a dla mnie był to swego rodzaju przedsmak tego, co niedługo miało
stać się prawie codziennością. Oczywiście sąsiedzi dziękowali, opowiadali
gościom o naszej przyjaźni i zapewniali, że zawsze już tak będzie. My
traktowaliśmy te słowa z dystansem, ale wierzyliśmy we wspólną pracę i
przyjaźń. Nie stanowiliśmy dla nich konkurencji z trzema pokojami dla turystów.
Oni mieli zdecydowanie więcej i istnieli jako guesthouse dużo dłużej. Czy nasza przyjaźń przetrwała próbę i jak wygląda teraz? O tym i o przyjaźni w Gruzji jeszcze napiszę, bo nie chcę wyprzedzać faktów.
Traktowaliśmy
nasze wspólne plany jako umowę dającą obopólne korzyści. Oni mieli już
wypracowaną pozycję, co było korzystne dla nas- świeżaków, a my mogliśmy zyskać
wielu gości z Polski, co było korzystne dla nich.
Polacy
tłumnie odwiedzają Gruzję. Trzy lata temu też byliśmy turystami, którzy
przylecieli do Gruzji. Po dwudniowym pobycie w Sighnaghi postanowiliśmy
pojechać do Telavi. Plan zakładał krótki pobyt w tym mieście i potem chcieliśmy
ruszyć do Shatili. Patrząc na mapę Gruzji, to nie było daleko, a i droga jakaś przez
góry przechodziła więc założyliśmy, że skoro na mapie jest żółta droga, to
przejazd będzie sprawny.
Rano
marszrutką dojechaliśmy do Telavi. Dostaliśmy od gospodarzy w Sighnaghi namiar
na nocleg i znowu nasze zdumienie, bo w Telavi czekał już na nas kierowca,
który miał nas odtransportować pod otrzymany w Sighnaghi adres. Z powodu upału
nie chcieliśmy szukać nic innego i ochoczo wsiedliśmy do taksówki. Dom, w
którym zatrzymaliśmy się na dwie noce znajdował się w centrum, a gospodyni była
bardzo miła. Wszyscy nasi gospodarze byli mili, choć nie wszyscy podnosili
swoją atrakcyjność kieliszkami wina lub czaczy. My chcieliśmy poznać kraj i
ludzi i nie zależało nam na wątpliwym poprawianiu nastroju wiecznymi imprezami.
Owszem, od czasu do czasu był to fajny przerywnik intensywnego zwiedzania.
Niemal wiekowy platan w Telavi |
Wtedy
nie zastanawialiśmy się nad tym, że przecież gospodarz, który niemal codziennie
serwuje dla swoich gości alkohol, musi mieć stalową wątrobę. Goście się
zmieniają, a tacy gospodarze tkwią tam cały czas, zapraszając do wznoszenia
toastów. Dzisiaj widzimy, że jest to wielki problem tych ludzi i mimo, że nie
upijają się do odcięcia świadomości, to jednak piją regularnie. My cieszyliśmy
się z pierwszej gruzińskiej imprezy, bo chcieliśmy poznać tradycje, ludzi,
opowiadaliśmy o tym, jak o jednorazowym wydarzeniu, które przez przypadek, jak wtedy myśleliśmy, stało
się naszym udziałem. Była biesiada, sporo jedzenia, jeszcze więcej wina i
czaczy. A nikt nie pije tu wina małymi łyczkami, delektując się nim. Tu wlewa
się w siebie całe kieliszki, a raczej szklaneczki o pojemności około 100 gr.
Wino pije się jak wodę, a czaczę- bimber z wytłoczyn winogronowych- pije się bez
zapijania. Czasami wino pije się na wyścigi, z podwójnych czarek, z ceramicznych dachówek, z
rogów. Wówczas należy pić do dna, aby nie obrazić gospodarza. Ot, taka
tradycja!
W
Telavi było spokojnie. Nikt nie chciał nam imponować nadmiarem alkoholu. Miasto
mało ciekawe i gdyby nie to, że chcieliśmy przez góry dotrzeć do Shatili, to
pewnie Telavi zostałoby przez nas pominięte.
Nasza
sympatyczna gospodyni zapytała nas o plany i zorganizowała nam na jeden dzień
kierowcę, z którym pojechaliśmy zobaczyć monastyr Alaverdi, akademię Ikalto i
winnice. Wróciliśmy późnym popołudniem i poszliśmy zobaczyć miasto. Jedna
główna ulica, brzydkie budynki, brak knajpek, od kilku lat zamknięty dla
turystów zamek w remoncie. Jedyną atrakcją był prawie 1000- letni platan.
Ładnie też widać było Kaukaz. Miasto nas rozczarowało.
Ech, gdybyśmy wiedzieli, że aby dojechać do Shatili, to trzeba się znowu cofać do Tbilisi, nie jechalibyśmy tam dwa dni. Ale i nie poznalibyśmy naszego najlepszego przyjaciela w Gruzji. Jednak o tym w następnej części.
Serdecznie zapraszamy do Gruzji, do pięknej Kachetii, do klimatycznego Sighnaghi, do naszego Peter's Guest House, do kontaktu z nami:
celina.wasilewska63@gmail.com
nr tel. +995 599 22 19 63 - polski, rosyjski, angielski (Polish,
Russian, English)
Zapraszamy do polubienia nas na FB. Like us https://www.facebook.com/peterguesthouse
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz