poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Ciekawi ludzie, interesujące wydarzenia- Baba za kółkiem

Kupiliśmy "maszynu", znaczy się samochód po naszemu. Nic takiego, Toyota Raf4, staruszek, ale dobrze utrzymany, od osoby, którą znaliśmy.
No tak, ale co dalej?
Z rejestracją na mnie nie było żadnego problemu, piętnaście minut w urzędzie w Telavi i mam dowód rejestracyjny i nowe tablice.
Oczywiście zostałam poinformowana przez poprzedniego właściciela, co było wymienione, co trzeba zrobić i pojechałam do domu.
Sprawą "na już" była wymiana żarówki "stop", która nie świeciła, a przy okazji żarówkę oświetlającą tylną tablicę rejestracyjną też trzeba wymienić z tego samego powodu, a całe "ustrojstwo", na którym jest ona zamontowana wcisnąć na miejsce, bo "wylata".
Pojechałam zatem do Tsnori, do sklepu z takim towarem i pytam pana w sklepie o żarówki i ewentualnie kto mi pomoże je wymienić.
Pan lotem błyskawicy wybiegł ze sklepu, spojrzał na samochód, wbiegł z powrotem, złapał żarówki, krzyknął coś tam do drugiego i znowu wybiegł ze sklepu. Jak wyszłam za nim, on już był przy moim samochodzie i wymieniał żarówkę "stopu". Potem zmienił tę od tablicy rejestracyjnej, wcisnął plastikową oprawkę na miejsce i gotowe.
- Odpal samochód i włącz światła. Sprawdzimy czy świecą- powiedział.
Świeciły. Pan był dumny ze swojej pracy.
- Ile płacę?- zapytałam zadowolona.
- E tam, nic nie trzeba- powiedział z uśmiechem.
- Ale przecież żarówki nie są za darmo, a i twoja praca też- byłam zdumiona.
- Nie, nie, nic nie trzeba. Jedź szczęśliwie- uśmiech mu z twarzy nie znikał.
Wiem, że w Gruzji, jak ktoś mówi, że nie chce pieniędzy, to nie wciskamy mu ich na siłę. Odpuściłam, podziękowałam i odjechałam.
Po około dwóch miesiącach wyszłam rano do samochodu, a tu w jednym kole nie ma powietrza. Przyjechał znajomy z urządzeniem do pompowania i nadmuchał w te moje koło tyle ile było trzeba, abym dojechała do wulkanizatora.
No to w te pędy pojechałam.
Tam pan zdjął koło, znalazł przyczynę problemu, mały metalowy pręcik, zakleił co trzeba, napompował, przykręcił, resztę kół dopompował i mówi:
- Wsio. Możesz ujezżat.
- Ile się należy?- pytam.
- Pięć lari, ale jak nie masz, to jedź, to drobnostka- odpowiada.
Nie wiem, czy aż tak źle wyglądałam, że nie chciał pieniędzy za usługę, czy kolejny dobry Gruzin się trafił, ale wyjęłam kasę i zapłaciłam. W końcu, jak tak oni będą te swoje biznesy prowadzić, to nigdy nie wyjdą na swoje.
Koło trzyma do dzisiaj, a ja wczoraj w nocy odwoziłam naszych gości na lotnisko do Tbilisi. Ruszyliśmy o północy, z niewielkim zapasem czasowym, bo nigdy nic nie wiadomo, co się może zdarzyć.
Jakoś tak w połowie drogi zapaliła się żółta kontrolka oleju.
"No tylko tego mi brakowało. Muszę na lotnisko, nie mam czasu na jakieś awarie po drodze w środku nocy"- pomyślałam.
Kontrolka zgasła, ale moja czujność poszybowała w górę.
Po jakimś czasie znów zapaliła się i zgasła, a ponieważ miałam w samochodzie dwóch mężczyzn, to zapytałam, co oni o tym myślą.
- Żółta ostrzega, że będzie problem, pewnie jest mało oleju, ale jak zapali się czerwona, to koniec jazdy- zgodnie orzekli.
Głowa moja zaczęła pracować na najwyższych obrotach. Samochód, to małe piwo, ale ludzie muszą na czas być na lotnisku. Jedziemy na pierwszą stację benzynową i sprawdzimy olej, ewentualnie kupię i dolejemy.
Zajeżdżamy na jedną i lipa, tylko dystrybutor obecny. Na drugiej to samo. Dopiero 30 km przed Tbilisi jest większa stacja, na której widać jakiś ruch.
Podjeżdżam, pracownikowi mówię o problemie, pytam o możliwość kupienia oleju. Chłopaki w tym czasie podnieśli maskę, chwilę czekają i sprawdzają poziom oleju.
Ewidentnie jest minimalne minimum. Trzeba dolać, bo będzie źle. Ale skąd wziąć olej?
Pracownik stacji mówi, że sklep jest zamknięty. Na oknie wystawowym śmieją się do nas oleje różnych firm, a my stoimy, jak te kołki w środku nocy i myślimy.
- Mogę zadzwonić do pracownika sklepu- mówi ten od tankowania- przyjdzie, otworzy i sprzeda.
Czaicie motyw? Druga w nocy, a ten chce budzić kogoś, bo my musimy uzupełnić olej, bo ludzie muszą dotrzeć na czas na lotnisko.
Już miałam mówić "Dzwoń", kiedy podszedł do nas inny Gruzin i pyta w czym problem. Opowiedziałam całą historię, a on:
- Kto jest kierowcą?
- Ja- odpowiedziałam.
- Odpalaj i jedź za mną. Szybko.
Zapakowaliśmy się wszyscy do Toyotki i ruszyliśmy za Gruzinem. Jakieś 5 km przed Tbilisi wjechał w boczną drogę i zatrzymał się przy walącym się domu, z którego wyszedł zdziwiony dziadek. Zamienili kilka słów, kazali podnieść maskę, ani się obejrzałam, a dziadek już niósł butelkę oleju.
Cała akcja trwała może 5 min, zamknęli maskę i z uśmiechem życzyli nam szczęśliwej drogi.
- To może za olej zapłacę. Ile jestem winna?- zapytałam.
- No co ty? Nic nie trzeba. Jest nam miło, że mogliśmy pomóc. Jedźcie szczęśliwie.
Wszyscy byli bardzo zdumieni takim finałem sprawy. Na lotnisko dojechaliśmy już bez przygód. Potem bez problemu wróciłam do Sighnaghi. Kontrolka już się nie zapaliła.
Kiedy w domu opowiedziałam tę historię, mój mąż powiedział:
- Jak dobrze pójdzie, to ty za darmo wymienisz w samochodzie wszystko. W Gruzji to tylko kobietę za kierownicą posadzić i po problemie z problemami.
W tym kraju nigdy człowiek nie jest sam. Jeżeli pojawia się problem i o nim powiesz, to od tej chwili nie jest to już tylko twój problem. Gruzini wykonają setki telefonów i pomogą. Bezinteresownie. Już wiem, że nawet w środku nocy mogę liczyć na wsparcie. Taki to kraj, tacy ludzie.


Serdecznie zapraszamy do Gruzji, do pięknej Kachetii, do klimatycznego Sighnaghi, do naszego Peter's Guest House, do kontaktu z nami:

 celina.wasilewska63@gmail.com 

nr tel.   +995 599 22 19 63  - polski, rosyjski, angielski (Polish, 
Russian, English)



Zapraszamy do polubienia nas na FB. Like us  https://www.facebook.com/peterguesthouse


oraz na forum 
Cdn.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz