wtorek, 10 stycznia 2023

Ciuchy, ciuszki, fatałaszki...

 

    Każdy przedmiot, każda rzecz została wykonana w jakimś celu. Łyżka do jedzenia, nóż do krojenia, ubranie do ochrony ciała przed warunkami atmosferycznymi. Z czasem powstała w nas potrzeba gromadzenia przedmiotów, ubrań, zmiany na inne, modniejsze, lepsze, bardziej stylowe. I nie ma chyba takich, którzy w tę pułapkę nie wpadli. Wpadłam swego czasu i ja. Wymieniałam, kupowałam, a jak. Szczególnie ubrania i buty. Bo piękne, bo modne, lepsze, bo chciałam być na czasie. Jak rasowa baba. Kocham ciuszki i tyle. Do dzisiaj. I pewnie już tak zostanie.

    Kiedy przeprowadzaliśmy się do Gruzji nie miałam dużego wyboru w kwestii co zabrać ze sobą. Przyczyna była prosta. Jechaliśmy małą Toyotą Aygo i Piotrek załadował w pierwszej kolejności swoje narzędzia. Wiertarki, wkrętarki i inne takie były wtedy najważniejsze. Dopiero potem mogłam doładować swoje i jego ubrania. Możesz sobie wyobrazić ile tego weszło. Jak dla mnie kropla w morzu potrzeb, ale w starciu ze wszystkimi śrubkami i młotkami nie miałam szans.

    Trzeba było też zdecydować co wziąć, a co zostawić. I tu dopiero były dylematy. Jak masz pięćdziesiąt par butów, a możesz wziąć dziesięć, to jakiś kosmos. A ubrania? Letnie, zimowe, spódniczki, spodnie, sweterki. Aha, a przecież jeszcze braliśmy łyżki, widelce, noże, bo nagromadziliśmy tego trochę, więc szkoda było nie zabrać. Po co kupować w Gruzji, jeżeli mieliśmy duży zapas w Polsce.

    I tak, przerzucając stosy butów i ubrań, musiałam podjąć decyzję co zabieramy. I nie była to łatwa decyzja. No bo jak nie wziąć ulubionych bucików na obcasie? I wzięłam. I ani razu nie założyłam. Bo jak tu w naszym wybrukowanym miasteczku chodzić na obcasie? Na szczęście wzięłam tylko jedne takie buty. Reszta nadawała się do chodzenia po naszej metropolii. A te z obcasem wróciły do Polski. Teraz zastanawiam się po co? Tam leżą nieużywane. Mogłam tu komuś oddać. Ale ta natura chomiczka była silniejsza.

    Po kilku miesiącach mieszkania w Gruzji szybko okazało się, czy dokonałam dobrego wyboru. Klimat tu jest dość mocno inny niż w naszym Olsztynie. Latem jest bardzo upalnie i sucho, jesienią ciepło ale i wilgotno, zimą chłodno i często bardzo wilgotno, wiosną ciepło i różnie, raz sucho, raz wilgotno. Miałam sporo letnich koszulek sportowych. Nie mogłam tylko zrozumieć dlaczego jest mi w nich gorąco latem. No przecież firmowe koszulki oddychające, trochę kosztowały, a jakoś nie bardzo się sprawdzają. Szczególnie kiedy temperatura przekraczała trzydzieści stopni, ja czułam się, jak w piekarniku. I wiesz co? Żeby kobieta w słusznym wieku nie pomyślała, że oddycha to organizm żywy, a nie koszulka z poliestru. Bo jak ma oddychać? Równie dobrze można się owinąć folią. No masz, ale odkrycie. Na miarę światowej nagrody.

    I zaczęłam sprawdzać wszystkie moje szmatki. Okazało się, że koszulki sportowe mam wszystkie poliestrowe. Swetry, które zimą wcale nie grzały, są w większości z akrylu. A ja całą zimę nie mogłam zrozumieć dlaczego marznę w grubych swetrach. Jeszcze w suche słoneczne dni było jako tako, ale jak przyszła mgła czy śnieg, to ziąb mnie przenikał do szpiku kości. I tak oto gruzińskie warunki pogodowe pokonały moją szafę. I co z tego, że ładne te szmatki, kiedy nijak się nie sprawdzają. No i stanęłam przed odwiecznym dylematem kobiety: nie mam co na siebie włożyć!

    Pojechałam do sklepu popatrzeć, co tam można sensownego kupić. Powtórki z rozrywki nie będzie, chciałam sprawdzić asortyment składający się wyłącznie z naturalnych włókien. I co? Równie dobrze mogłam nie tracić czasu i zachować moje dotychczasowe ubrania. W najbliższych sklepach był jeden wielki poliester z akrylem za cenę jedwabno- kaszmirowych ubrań. Czasem jakaś delikatna domieszka bawełny czy wełny, ale tyle, że w zasadzie niczego to nie zmieniało. No to fajnie. Kieszeń wyczyści, a sytuacji nie zmieni. Ubiorę się jak kosmonauta w same kosmicznie sztuczne materiały i albo usmażę się latem, albo zamarznę zimą. Przecież nie mogę chodzić w tych dwóch czy trzech bawełnianych koszulkach, które mi zostały, bo powiedzą, że te Polaki to straszne sknery i na ubrania sobie żałują. No wstyd jak stąd do Nowego Jorku.

    Myślałam, myślałam, już nawet chciałam jechać do Tbilisi, bo w stolicy z pewnością są jakieś bardziej ekskluzywne sklepy z jakościowymi ciuchami. Ale jeżeli w prowincjonalnych sklepach plastikowe szmaty mają ceny przyprawiające o konsternację, to co dopiero w stolicy będzie. Fakt faktem, że jakoś wyglądać trzeba żeby naszych gości nie odstraszać, ale nie za wszelką cenę! No chociaż za pół tej ceny!

    I jak już tak niemal umierałam z rozpaczy, że nie mam co na siebie włożyć, to przypomniałam sobie o tym, że w Polsce bardzo lubiłam secondhandy. Tam zawsze można było znaleźć coś ciekawego. To był jakiś pomysł.

    Ruszyłam zatem na rekonesans po okolicy. Powiem Ci, że łatwo nie było. Jedziesz sobie do małej miejscowości, wychodzisz z samochodu i rozglądasz się. Szukasz napisu, szyldu. Czegokolwiek świadczącego o tym, że tam właśnie jest szmateks. I lipa! Pytasz ludzi, a oni patrzą na Ciebie, jak na idiotę. Albo mnie nie rozumieją, albo im te dwa światy się nie komponują. Znaczy się obcokrajowiec i lumpeks. Bo czego może bogaty obcokrajowiec z zachodu szukać w lumpeksie? Oni nie rozumieli mnie, ja ich i tak by to trwało do dziś, gdyby nie moja desperacja. Poszłam na spacer główną ulicą i patrzyłam we wszystkie okna.

    I bingo! Jest sklep ze szmatami z odzysku!

    Wchodzę!

    A tam siedzą dwie znudzone kobietki, w sklepie żadnego klienta, popatrzyły na mnie dziwnie, ale nic to. Nie odpuszczam. Powoli się rozglądam. Sklepik mały, w dwie sekundy ogarnęłam sytuację i pytam jakie są ceny. Panie szczęśliwe, że klientka jest i to zagraniczna więc szybko mówi mi, że spodnie po pięć, bluzki po trzy, swetry po pięć i tak wymienia, a mnie już się oczy zaczynają świecić. No, no, takie ceny to robią wrażenie. Szukamy!

    I ruszyłam, jak Napoleon do boju. Każdą sztukę pod światło, czy nie ma dziurek. Potem skład, rozmiar, kolor. O mamuniu, jakie ja tam ciuchy znalazłam. Perły! Jeden sweter kaszmirowy, jak potem sprawdziłam w internecie cenę za nowy, to do tej pory boję się go założyć, żeby nie poplamić i nie uszkodzić. Tysiąc funtów nie w kij dmuchał, a ja za pięć lari kupiłam i sprzedawczyni się cieszyła, że klient na ciuchy się trafił.

    A najlepsze było w innym sklepie z używaną odzieżą. Jak zwykle weszłam i zapytałam o ceny. Pani powiedziała co po ile i dodała, że ubrania w workach po jeden lari za sztukę. A wory takie gdzieś na metr wysokie i wypchane po brzegi. To co było robić. Po kolei wysypywałam wszystko z worów i każdą rzecz przeglądałam. I powiem Ci, że znalazłam tam takie rzeczy, które w normalnym sklepie miałyby cenę mocno ekskluzywną.

    Tym sposobem pokochałam zakupy w gruzińskich szmateksach i moja szafa w dziewięćdziesięciu procentach składa się z rzeczy tam kupionych. A wszystko z naturalnych włókien, które zapewniają mi komfort o każdej porze roku. I satysfakcja podwójna. Po pierwsze nie napędzam popytu na nowe ubrania, a po drugie mam rzeczy niepowtarzalne, naturalne i gdybym chciała takie kupić nowe, to nie wystarczyłoby mi rocznych dochodów. Uprane, wyprasowane, zadbane zupełnie nie wyglądają na rzeczy z secondhandu.

    I pojadę teraz mądrością ludową, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. A ta sytuacja wychodzi na dobre nie tylko dla mnie, ale też dla środowiska. Brzmi górnolotnie, ale ziarnko do ziarnka i niechcący zadbałam o matkę Ziemię. Powiem Ci coś jeszcze. Lubię tak sobie pogrzebać w tych szmatkach. To pewnie się odzywa ten pierwotny instynkt. Tylko nie wiem który. Łowcy, czy tego, co to grzebał w ziemi, żeby korzonki do jedzenia znaleźć.

    Tak czy inaczej jeżeli i w Tobie takie pierwotne instynkty się odezwą, to powiedz mi o tym. Pojedziemy razem pogrzebać. Pokażę Ci moje miejscówki. Poznasz Gruzję od nietypowej strony.

    Pierwsze zdjęcie: Haftowane dżinsy włoskiej projektantki Elisy Landri 100% bawełna- 8 GEL, szary sweter niemieckiej projektantki Jil Sander 100% kaszmir- 5 GEL, biała koszula 100% bawełna- 5 GEL

    Drugie zdjęcie: Brązowy golf 100% jedwab- 5 GEL, brązowe spodnie 100% wełna- 10 GEL, zielony kardigan 70% jedwab 30% bawełna- 3 GEL, czapka mieszanka bawełny i poliestru- 5 GEL

 

Zapraszamy do kontaktu. Będzie nam bardzo miło porozmawiać z Wami. 

celina.wasilewska63@gmail.com 


nr tel.   +995 599 22 19 63  - polski, rosyjski, angielski (Polish, 
Russian, English)  można na Whatsapp



Zapraszamy do polubienia nas na Facebooku  https://www.facebook.com/peterguesthouse
oraz na naszą grupę na FB  Gruzja i my
 


 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz