Patrzyłam
na dom i wyobrażałam sobie, jak będzie wyglądał po remoncie. Tak! W styczniu 2015 roku
kupiliśmy dom w Sighnaghi. Nie był duży, składał się z trzech pomieszczeń, z
których środkowe było największe. Ściany miał grube na pół metra, między
pomieszczeniami oprócz drzwi były również okna. Po co? Nie wiem.
Na
ścianach kolorowe, mocno wzorzyste tapety, pokryte pajęczyną i wieloletnim
kurzem, krzyczały do nas:
-
Pomóżcie nam! Odnówcie nas albo schowajcie przed światem!
Drewniane
podłogi skrzypiały swojsko przy każdym kroku, a wielkie okna patrzyły na nas
dziurami w szybach.
- Jak
my sobie z tym remontem damy radę?- zapytałam Piotra.- Tu jest tyle roboty, że
to aż przeraża!
- Jak
już się zdecydowaliśmy zmieniać nasze życie, to musimy brnąć dalej. Nie ma
odwrotu, klamka zapadła- odrzekł Piotr zamykając skrzypiące drzwi z wielką,
metalową klamką.
Tak,
to był nasz wybór i musimy przejść przez trudy remontu domu, aby móc w końcu
robić to, o czym marzyliśmy.
Nasze
marzenia stawały się powoli rzeczywistością. Były zwykłe, osiągalne. Powstały
podczas drugiego pobytu w Gruzji. Pojawiły się nagle i stały się czymś, czym
zaczęliśmy żyć.
Zamarzył
się nam dom w Gruzji z pokojami gościnnymi dla turystów. I staliśmy teraz w naszym
domu w Gruzji i planowaliśmy remont, robiliśmy projekt, kalkulowaliśmy wydatki.
W
planach były trzy pokoje gościnne. Cały dom składał się z trzech pomieszczeń.
Mało! Trzeba rozbudować, tylko w którą stronę, a może do góry?
Pomysł
dobudowania piętra upadł bardzo szybko. Dlaczego? Zbyt duży koszt,
skomplikowana praca. Trzeba byłoby zdjąć dach, wzmocnić strop, spiąć całość
opaską betonową i pociągnąć piętro. Potem dobudować taras, schody i wszystko
pochłonęłoby całą gotówkę przeznaczoną na remont.
Druga
wersja, to dobudowanie dwóch pomieszczeń. Straciliśmy w ten sposób ogród, ale
zyskaliśmy duży taras.
Ruszyły
prace. Początek, to fundamenty pod nowe pomieszczenia. Dwie wywrotki ziemi,
gruzu i wszystkiego, co trafiło pod szpadle wyjechały z naszego ogrodu.
W
międzyczasie kupiliśmy materiały budowlane, cement, bloczki, piasek i inne tego
typu rzeczy. Robotnicy nieśpiesznie pracowali, a my planowaliśmy kolejność prac
i zakupów.
Nie
było w naszym domu instalacji wodnej, kanalizacyjnej, gazowej. Należało
sporządzić plan, według którego będzie wszystko robione.
Najpierw
kupiliśmy to, co było potrzebne do założenia centralnego ogrzewania. Piec,
grzejniki, rury, zawory i znaleźliśmy fachowca, który nam to w odpowiednim
czasie zamontuje. A kupić wszystko nie było wcale tak łatwo. Trzeba po
poważniejsze materiały pofatygować się do Tbilisi. Wprawdzie w okolicy Sighnaghi
są sklepy z materiałami budowlanymi, ale ani jakość, ani wybór nie sprostał
naszym oczekiwaniom. Mogliśmy tam zaopatrzyć się w bloczki, deski, wkręty czy
cement, jednak taka poważna rzecz, jak piec do gazowego centralnego ogrzewania,
to tylko w Tbilisi. I choć wielu sąsiadów twierdziło, że centralne ogrzewanie
nie będzie nam potrzebne, my się uparliśmy, aby je zrobić. Dzisiaj wiemy, że to
była słuszna decyzja. Wiemy także, że rady sąsiadów miały swój cel, ale o tym w
dalszej części.
Tbilisi
jest stolicą Gruzji. Miasto, gdzie życie biegnie dużo szybciej niż w naszym
Sighnaghi. Jest tam tłoczno, głośno, wszędzie sklepy, sklepiki, bazary. Wysokie
budynki sąsiadują z niewielkimi kamienicami, które swoje lata świetności mają
już dawno za sobą.
|
Most zwany podpaską |
Pierwszy
raz przyjechaliśmy do Tbilisi pod koniec czerwca 2013 roku. Nocny pociąg z
Batumi o siódmej rano wjechał na dworzec kolejowy w stolicy. Wysiedliśmy
niedospani. Dworzec nie zrobił na nas dobrego wrażenia. Stary, niezadbany,
prosty. Wyszliśmy na zewnątrz, chcieliśmy dojechać do centrum, do miejsca, w
którym mieliśmy nadzieję wynająć pokój.
Podszedł
taksówkarz, zaproponował za przyzwoite pieniądze kurs do centrum, więc
pojechaliśmy. Nocleg udało się znaleźć bez problemu. Mieliśmy kilka dni na
pobyt w tym mieście. Potem czekał nas powrót do Polski.
Zwiedziliśmy
wszystko, co mieliśmy w planie. Widzieliśmy muzeum etnograficzne, Mtacmindę,
ulicę Rustaveli i okoliczne muzea, wjechaliśmy na górę, gdzie znajduje się
pomnik Matki Gruzji.
W
upalne wieczory spacerowaliśmy uliczkami starego miasta, chłonęliśmy ich
klimat, zapachy z licznych knajpek, rozmowy ludzi i muzykę.
Odwiedziliśmy
bazar przy suchym moście, który był zwykłym, a zarazem niezwykłym pchlim
targiem, pełnym przedmiotów pamiętających czasy Związku Radzieckiego i
wcześniejsze. Dla kolekcjonerów staroci to miejsce, gdzie można trafić na
prawdziwe perełki. Stare monety, sztućce, widokówki, aparaty fotograficzne,
flagi, proporce, ceramika, obrazy i wiele innych rzeczy, również współczesnych.
A wszystko rozłożone na chodnikach, prowizorycznych stoiskach, na trawnikach.
Stolicę
dzieli rzeka Kura. Płynie leniwie przez miasto, spięta kilkoma mostami. Jeden z
mostów nazywany jest przez mieszkańców podpaską. Jest to pierwsze skojarzenie,
jakie przychodzi do głowy po ujrzeniu mostu. Łączy stare miasto z parkiem
pokoju i jest jednym z wielu przykładów, jak nie dba się tu o wygląd całości,
jak miesza się style nie pasujące do siebie. To taki ślepy pęd do
europejskości, krzyk:
-
Spójrzcie, jacy jesteśmy nowocześni, mamy nowoczesne budowle!
Fakt,
że wyrastają one wśród starych, niejednokrotnie zabytkowych kamienic jak
pryszcz na czole, tutejszym architektom ani władzom nie przeszkadza. Przybyszów
z innych krajów i niektórych mieszkańców jednak takie rozwiązania rażą. Uciekają
oni zatem w góry lub nad morze, albo w miejsca, gdzie można znaleźć prawdziwą
Gruzję, gdzie życie zwalnia, a ludzie chętnie opowiadają swoje historie.
A
mają co opowiadać. Szczególnie starsi mieszkańcy Gruzji, którzy borykali się z
trudami życia w jednej z republik sowieckich, a teraz muszą radzić sobie z
mikroskopijną emeryturą w wysokości 160 lari miesięcznie. Mimo, że cieszą się z
wolności i niepodległości, to z sentymentem wspominają czasy, kiedy Gruzja była
republiką wschodniego mocarstwa, które zapewniało im pracę i godziwe zarobki
czy emeryturę.
Po
upadku Związku Radzieckiego runął system emerytalny, a raczej zniknął, bo
przecież nie był to gruziński system. Ludzie zostali z niczym, bez pracy,
pieniędzy i perspektyw na przyszłość. Wszystko, co było cokolwiek warte,
trafiło do Rosji. Gruzini, którzy mieszkali na terenie Rosji musieli
zdecydować, jakie obywatelstwo chcą posiadać. Kto nie chciał zrzec się
obywatelstwa gruzińskiego musiał wyjechać z Rosji. Kto przyjął obywatelstwo
rosyjskie, musiał zrezygnować z gruzińskiego. Innego wyboru nie było.
Oczywiście to wszystko powiedziane jest w wielkim skrócie, bo ludzie przeżywali wówczas osobiste
tragedie. Rodziny zostały po obu stronach granicy bez możliwości kontaktu. W
Gruzji brakowało żywności, prądu, gazu. W to wszystko zaopatrywał ich Związek
Radziecki. Potem odcięto kraj od podstawowych rzeczy potrzebnych do życia.
- W
naszym domu jest teraz tak, jak w tamtych czasach- powiedziałam do Piotra.- Nie
mamy gazu, wody. Dobrze, że prąd jest.
-
Poradzimy sobie i szybko nasz dom będzie gotowy do zamieszkania- odpowiedział.
Nasze
„szybko” nijak miało się do gruzińskiego. Tu nikt się nie śpieszył. Ważny był
dzień dzisiejszy, a jutro się zobaczy. I wciąż tak jest, a jedyną odpowiedzią
na problemy jest:
- To
jest Gruzja!
Mam
wrażenie, że ludzie chcieliby żyć w poprzednim systemie ale w niepodległym
kraju. Wtedy nie musieli za dużo myśleć, system myślał za nich, ani się starać,
bo wszystko dostawali prawie za bezcen. Skutek jest taki, że system ich jakby
rozleniwił.
Nasi
pracownicy mieli płacone za wykonaną pracę. Ten sposób działa w Polsce tak, że
robotnicy chcą zrobić swoje jak
najszybciej i przejść do następnej pracy. W Gruzji robotnikom się nie śpieszy.
Oni jakby delektują się tym, że mają pracę. I pracowali również w soboty i
niedziele, co nas zaskoczyło. Nie chcieli wolnych weekendów, chociaż im
proponowaliśmy. Jednak po kilkunastu dniach ciągłej, acz nieśpiesznej pracy
sami prosili o dzień lub dwa wolnego.
- Ten
remont nigdy się nie skończy. Albo brakuje materiałów, albo chęci do pracy u
naszych ludzi- narzekałam.
-
Zakładam ubranie robocze i będę pracować z nimi. Może wtedy przyśpieszą-
zdecydował Piotr.
- Co
on robi?- zapytał zaprzyjaźniony sąsiad, u którego mieszkaliśmy.
-
Bierze się do roboty. Przecież nie jesteśmy na wakacjach- odrzekłam.
Popatrzył
na mnie zdumiony, a mnie wydawało się, że coś mu w tej Piotra decyzji
przeszkadza. Przeczucie mnie nie myliło. Po wielu miesiącach fakty złożyły się
w całość.
Piotr
pracował z robotnikami, pomagał im, jednocześnie kontrolując postęp i jakość pracy.
Widać było postępy i to nas cieszyło najbardziej.
Mieszkaliśmy
u zaprzyjaźnionych sąsiadów. Zbliżał się sezon turystyczny i chcieliśmy szybko
zakończyć prace w naszym domu oraz zwolnić pokój u sąsiadów, bo oczekiwali
turystów.
W
końcu udało się wykończyć jeden pokój i łazienkę w naszym domu i mogliśmy
zamieszkać u siebie. Byliśmy wtedy w Tbilisi, gdy zadzwonił telefon.
- O
której wracacie?- pytał sąsiad, u którego mieszkaliśmy.
-
Siedzimy właśnie w marszrutce. Za 1,5 godziny będziemy. Czy coś się stało?-
byłam zdziwiona jego telefonem. Nigdy wcześnie nie dzwonił z takim pytaniem.
- A,
bo dzwonili turyści i niedługo będą, a wy mieliście dzisiaj zwolnić pokój-
wyjaśnił.
-
Aha, o to chodzi. Jak wrócimy, to szybko przeniesiemy nasze rzeczy do siebie. Dużo
tego nie ma więc pójdzie sprawnie.
-
Dobrze, to czekamy- powiedział zadowolony.
Wysiedliśmy
z marszrutki w Sighnaghi i szybko poszliśmy do domu po swoje rzeczy. Turyści
właśnie przyjechali, więc trzeba było się śpieszyć. Pomogli nam nasi pracownicy
i tak 6 maja 2015 roku zamieszkaliśmy w naszym domu w Gruzji.
Serdecznie
zapraszamy do Gruzji, do pięknej Kachetii, do klimatycznego Sighnaghi, do naszego Peter's Guest House, do kontaktu z nami:
celina.wasilewska63@gmail.com
nr tel. +995 599 22 19 63 - polski, rosyjski, angielski (Polish,
Russian, English)
Zapraszamy do polubienia nas na FB. Like us https://www.facebook.com/peterguesthouse
Cdn.