poniedziałek, 12 października 2015

Nasza Gruzja, Sakartvelo, Peter's Guest House, Jak jechaliśmy samochodem do Gruzji I


Samochodem do Gruzji? Dlaczego nie!

W końcu Gruzja to nie koniec świata. Zdecydowaliśmy, że pojedziemy samochodem i dotrzemy do Sighnaghi.
Sighnaghi jest niewielkim miasteczkiem w Kachetii, w Gruzji. Trafiliśmy tu po raz pierwszy w 2013 roku. Była to nasza pierwsza podróż do Gruzji i nie pomyśleliśmy, że pierwsze odwiedzone przez nas miasto będzie kiedyś naszym miastem. 
W ubiegłym roku ponownie tu przyjechaliśmy i wtedy zapadła decyzja, że szukamy dla nas domu. Pomogli nam gruzińscy przyjaciele. I tak w styczniu 2015 roku sfinalizowaliśmy kupno domu.
W Polsce z nieukrywaną satysfakcją zwolniliśmy się z pracy. Obydwoje pracowaliśmy na poczcie i mieliśmy serdecznie dość tego kieratu. Ciągłe restrukturyzacje, rozpychanie się łokciami, kolesiostwo i powszechny nepotyzm odebrał nam całą satysfakcję z lubianej wcześniej pracy.
Dzisiaj wiemy, że była to dobra decyzja. Emerytury mamy wypracowane. Zostało nam dożyć do wieku emerytalnego. Gruziński klimat sprzyja temu i dlatego tu jesteśmy.


Jak napisałam zwolniliśmy się z pracy. Odczuwaliśmy przy tym dziką satysfakcję. Już żaden pseudo kierownik czy dyrektor nie będzie miał nad nami władzy.
Po załatwieniu wszystkich niezbędnych spraw w Polsce zaczęliśmy się pakować. I zaczęły się schody. Zaplanowaliśmy dojazd do Sighnaghi naszym samochodem. Ponieważ nasze auto duże nie jest, trzeba było zdecydować, które przedmioty będą nam niezbędne w Gruzji, a co możemy kupić na miejscu.
Na pierwszy ogień poszły narzędzia Piotrka. Jak ma się dom, to wypada mieć wiertarkę, wkrętarkę i inne tego typu urządzenia. Do tego spakowaliśmy ubrania, trochę pościeli, bo przecież będziemy mieli guest house i resztę już według osobistych priorytetów. Dla tej reszty dużo miejsca nie zostało, ale dobre i to.
Wczesnym rankiem w piątek ruszyliśmy w drogę rozpoczynając tym samym nowy etap w naszym półwiecznym życiu. Chcieliśmy jak najszybciej zawiesić polską flagę na naszym domu w Gruzji.



Polska i gruzińska- flagi na naszym tarasie w Sighnaghi


Podróż samochodem przez pięć krajów, aby dotrzeć do Gruzji trwała pięć dni. Polskę przejechaliśmy w miarę sprawnie. Późnym wieczorem zatrzymaliśmy się na Słowacji na nocleg. Pogoda była paskudna i cieszyliśmy się, że mamy ciepły pokój.
Rano ruszyliśmy dalej. Słowacja, Węgry, a potem Rumunia. Tu następny nocleg i dalej. Postanowiliśmy przejechać przez Transylwanię. Piękne okolice, hrabia Dracula musiał się tutaj bardzo dobrze czuć. Góry, lasy i babcie przy drogach sprzedające pyszne sery.
I tak dojechaliśmy do Bukaresztu. Czytałam, że można go objechać obwodnicą, tylko bądź człowieku mądry i zgadnij, gdzie zjechać na tę obwodnicę. Tak oto wjechaliśmy do stolicy Rumunii i męcząc się niezmiernie pokonaliśmy ją z duszą na ramieniu. Jak dla nas, to nie ma tam żadnych obowiązujących przepisów ruchu drogowego. Drogi dziurawe jak dobry ser. Miasto pamiętające czasy komunizmu. Bez żalu i z ulgą wyjechaliśmy stamtąd i dotarliśmy do jedynego drogowego przejścia granicznego na Dunaju między Rumunią a Bułgarią. Wiedzieliśmy, jak się przygotować na jego przekroczenie,


 Podjechaliśmy do przejścia granicznego w Ruse w Rumunii i ustawiliśmy się w niewielkiej kolejce. 
Przejście jak każde inne, jedna rzecz tylko je wyróżnia. Otóż jest to jedyne przejście lądowe na Dunaju między Rumunią a Bułgarią. W innych miejscach granicę pokonuje się promem, a tu można przejechać mostem. Przejazd jest płatny. Kosztuje 4 euro lub 5 dolarów. Sztuczka polega na tym, że rumuńscy pogranicznicy nigdy nie mają reszty. My to wiedzieliśmy i byliśmy przygotowani. Piotr trzymał 4 euro, natomiast jakieś trzy samochody przed nami dziewczyna kolędowała do wszystkich kierowców, aby rozmienić pieniądze. W końcu jej się udało i w ciągu kilku minut byliśmy na moście.
A swoją drogą to ciekawe, że pograniczników nic więcej nie interesowało poza opłatą za przejazd mostem.
Most do połowy należy do Rumuni i tu trzeba się dobrze gimnastykować żeby ominąć największe dziury. Połowa bułgarska jest w trochę lepszym stanie.
W Bułgarii zatrzymaliśmy się na nocleg. Bez większych problemów dojechaliśmy do granicy z Turcją. Tu najpierw zakup wiz. Potem odesłano nas do kontroli samochodu. Wcale nie byliśmy zdziwieni. Nasze auto zapakowane było po brzegi i mieliśmy przerażenie w oczach, gdy kazano nam wszystko 

wypakować.
Nie wieźliśmy nic zakazanego ale wszystko było ułożone jak klocki lego i nie byliśmy pewni czy po rozpakowaniu bagażu potem wszystko nam się zmieści do samochodu. Do tego upał i zmęczenie nie nastrajało nas do wysiłku fizycznego. Ale cóż. Chcesz do Gruzji? To do roboty!
Kontrola była krótka, chyba tylko po to żebyśmy się w samochodzie nie zasiedzieli. Nikt nawet do toreb nie zajrzał. Ale co się namęczyliśmy, to nasze.
Na szczęście udało się spakować wszystko do samochodu i ruszyliśmy przez Turcję. Najbardziej ciekawił nas przejazd przez Istambuł. Przecież to ogromne miasto.
Jak przejechaliśmy Turcję i dotarliśmy do naszego Sighnaghi w następnej części.



Brama w murach obronnych Sighnaghi


Serdecznie zapraszamy do Gruzji, do pięknej Kachetii, do klimatycznego Sighnaghi, do naszego Peter's Guest House, do kontaktu z nami:

 celina.wasilewska63@gmail.com 

nr tel.   +995 599 22 19 63  - polski, rosyjski, angielski (Polish, 
Russian, English)


Zapraszamy do polubienia nas na: https://www.facebook.com/peterguesthouse

I na naszą stronę http://www.petersguesthouse.pl/

Rezerwować pokoje można też tutaj 


Cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz