sobota, 10 grudnia 2022

Boże Narodzenie mojego dzieciństwa

 

    Kiedy byłam kilkuletnim dzieckiem mój świat zamykał się w małej wsi na Podlasiu. Dom dziadków był mały, drewniany, ale zawsze było w nim przytulnie i ciepło. Szczególnie okres świąt był czasem, kiedy w domu życie tętniło nieco szybciej. Nie była to jednak znana nam z obecnych czasów przedświąteczna gorączka. Nikt, ale to absolutnie nikt nie myślał o Bożym Narodzeniu w październiku czy listopadzie.

    Najpierw był czas adwentu, czas oczekiwania na tę chwilę, kiedy wszystko się na świecie zmienia dzięki jednym narodzinom. Nie odliczano dni do świąt za pomocą kalendarzy adwentowych. Ten okres miał swój rytm, który odmierzały nabożeństwa w kościele. W naszej wsi religia była istotnym elementem życia. Na tamten czas religia była swego rodzaju spoiwem dla społeczności. Najpierw należało się zastanowić nad sensem świąt, a potem można było dodać do tego choinkę, prezenty czy inne atrakcje.

    Święta Bożego Narodzenia z mojego dzieciństwa pachniały mandarynkami i smakowały ptasim mleczkiem. To był jedyny czas, kiedy można było trafić w sklepie na mandarynki, pomarańcze czy ptasie mleczko. Dzisiaj święta mamy każdego dnia i może dlatego straciły one swoją magię. My z bratem czekaliśmy niecierpliwie na prezenty od Mikołaja. Ale najpierw należało ubrać choinkę. U nas była sztuczna choinka, prawdziwej nie pamiętam. Choinkę ubierała mama. Wieszała kolorowe bombki, a my przyglądaliśmy się i nie mogliśmy się doczekać świąt. Obowiązkowo na choince mama zawieszała cukierki w kolorowych papierkach. To był jeden z elementów dekoracji i naszych westchnień, bo w tamtych czasach cukierki były od święta. Na koniec przystrajania choinki mama kładła kawałki waty na gałązki i drzewko wyglądało tak, jakby przysypał je dość solidny śnieg. Ostatnim elementem były świeczki, ale nie takie elektryczne. To były prawdziwe, małe świeczki na choinkę, podobne do tych, które teraz zapala się na tortach urodzinowych. Do tych świeczek mieliśmy specjalne uchwyty, coś w rodzaju spinacza do bielizny, tylko metalowe i na jednej części było miejsce do osadzenia świeczki. Czy możecie sobie wyobrazić kolorową choinkę, na której płoną prawdziwe świeczki? A ile pożarów było z powodu takiego wynalazku. Nasza choinka tylko raz się zajęła ogniem, ale tata szybko opanował sytuację, bo nigdy nie zostawialiśmy takiej choinki bez nadzoru. Przeważnie rodzice zapalali świeczki na kilka minut, aby pocieszyć oczy i wprowadzić świąteczną atmosferę, a potem gasili wszystkie świeczki bardzo dokładnie i siadaliśmy do kolacji wigilijnej.

    Pamiętam Wigilię w domu dziadków, potem najczęściej była w naszym domu, bo mama nie chciała obciążać babci przygotowaniami. Ale babcia i tak część potraw przyrządzała sama. Nasz dom znajdował się po przeciwnej stronie ulicy, więc praktycznie wszystkie święta spędzaliśmy z dziadkami. Wieczorem czekaliśmy na pierwszą gwiazdkę na niebie, bo to był znak, że można siadać do stołu. Nasze brzuszki dość głośno burczały, bo zgodnie z tradycją przez cały dzień powinno się pościć, ale dzieci i osoby starsze i chore były z tego postu zwolnione. My z bratem zawsze coś tam skubnęliśmy w ciągu dnia z przyrządzanych potraw.

    Babcia gotowała na Wigilię jedną z moich ulubionych potraw, a była to kutia. Jej smak pamiętam do dzisiaj. Była słodka, z makiem, rodzynkami i kaszą, ale już nie pamiętam jaka to była kasza, chyba pęczak, ale głowy nie dam. Każdą Wigilię zaczynałam od kutii, potem jadłam makowniczki. Był to rodzaj drożdżowych racuszków ze słodkim makowym nadzieniem. Babcia smażyła je na patelni i ile by ich nie zrobiła, to wszystkie znikały w ekspresowym tempie. Z dań wytrawnych obowiązkowy był śledź. Babcia i mama robiły śledzie w oleju z cebulką i w occie. Moim faworytem, zresztą do dzisiaj, był śledź w oleju, a do tego gotowane ziemniaki w mundurkach. Na wigilijnym stole był też smażony karp, którym zajadała się moja mama, a ja do dzisiaj nie mogę się do niego przekonać. Kolacja wigilijna nie mogła obyć się bez barszczu. Uszek nie było, nikt nie lepił w domu pierogów ani uszek, a w sklepach takich gotowców nie sprzedawali, więc barszcz był czysty. Mama przyrządzała sałatkę jarzynową, a babcia robiła kisiel z owsa, który absolutnie mi nie smakował. Na koniec pojawiała się zwykła drożdżowa babka. Wszystkie dania były bezmięsne, chociaż w piwnicy wisiały wędzone szynki i kiełbasy, ale te rarytasy można było zacząć jeść dopiero po pasterce.

    W trakcie kolacji wigilijnej zerkaliśmy z bratem pod choinkę, aby nie przegapić momentu, kiedy pojawią się tam prezenty. Rodzice próbowali odwrócić naszą uwagę na tyle, aby ktoś z domowników mógł szybko te prezenty pod choinkę położyć. Do pewnego momentu udawało im się, ale im byliśmy starsi, tym trudniej było nam wmówić istnienie Mikołaja. Ja przeważnie dostawałam lalkę i słodycze, a mój brat samochód, karabin albo misia i słodycze. Do tego mama dzieliła między nas ptasie mleczko i mandarynki. Ja od zawsze byłam łakomczuchem i moje słodkości znikały w okamgnieniu. Potem jeszcze wyprosiłam od brata część jego słodyczy, a jednego roku wpadłam na genialny pomysł.

    Mama zawiesiła na choince kolorowe cukierki w dość twardych papierkach. W mojej głowie nastąpiły nagle szybkie wyładowania, neurony się sprężyły, impulsy lotem błyskawicy popłynęły do centrum dowodzenia, a stamtąd poszło do ośrodka potrzeb pilnych i natychmiastowych i już miałam plan. W momentach, kiedy zostawałam sama przy choince, odwijałam delikatnie jeden cukierek z papierka i szybko wkładałam go do buzi. Delektując się smakiem słodkości zawijałam papierek po cukierku na choince tak, że sprawiał wrażenie, jakby wciąż wewnątrz kryła się smakowita zawartość.

    Choinka stała do Trzech Króli, czyli do szóstego stycznia. Potem należało zdjąć wszystkie ozdoby, cukierki i całą resztę. U nas choinkę rozbierało się trochę później, bo nikt nie rwał się do tego zadania. Najczęściej było to pod koniec stycznia. Możecie sobie wyobrazić zdziwienie mamy, kiedy najpierw nam obiecała, że wszystkie cukierki z choinki podzieli równo między mnie i brata, a potem nie miała czego dzielić. Wiedziała, że to moja sprawka była, ale cała ta sytuacja tak rozbawiła rodzinę, że nie poniosłam konsekwencji swojego łakomstwa. Najbardziej zawiedziony był brat, ale trwało to chwilę, bo nie był on tak wielkim miłośnikiem słodyczy, jak ja.

    Beztroski czas dzieciństwa jest po to, abyśmy kiedyś mogli opowiedzieć o nim swoim dzieciom, wnukom, przyjaciołom. Uczucia, emocje, smaki i zapachy z dzieciństwa, to nasze skarby, które zostają z nami do końca.

    „Przychodzi mi do głowy, że ludzie zawsze wisieli na innych ludziach, przez co świat przypomina wielką choinkę. Ci u szczytu najmniej narzekają, lamenty dochodzą znad samej ziemi, a wszystko razem tworzy niekończące się Boże Narodzenie.”- Łukasz Orbitowski, Exodus

 

Zapraszamy do kontaktu. Będzie nam bardzo miło porozmawiać z Wami. 


celina.wasilewska63@gmail.com 


nr tel.   +995 599 22 19 63  - polski, rosyjski, angielski (Polish, 
Russian, English)  można na Whatsapp



Zapraszamy do polubienia nas na Facebooku  https://www.facebook.com/peterguesthouse
oraz na naszą grupę na FB  Gruzja i my


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz