Dzieciństwo to taka część naszego życia, w której kształtują
się wyobrażenia na temat ludzi i świata. Potem je weryfikujemy,
zmieniamy lub naginamy rzeczywistość do nich, ale każdy ma tam w
głowie coś swojego, niepowtarzalnego, taki sejf, w którym ukryte
są nasze największe skarby.
W moim sejfie są
smaki, zapachy, uczucia i fantazje. Znaleźć tam można też wiele
historii usłyszanych w długie jesienne wieczory i poukładanych
według własnych wyobrażeń. Są historie miłosne, romantyczne, są
też tragiczne, a wręcz kryminalne. Jest trochę historii wesołych,
trochę smutnych. Każda z nich wiąże się z konkretnymi ludźmi,
których twarze albo zatarły się w pamięci, albo byłam wówczas
zbyt mała, aby je zapamiętać. Ale zapachy, smaki i zdarzenia
potrafią wywlec z zakamarków pamięci niezwykłe opowieści,
prawdziwe, najprawdziwsze życie ludzkie, emocje i uczucia, jakby
wydarzyły się wczoraj.
Byłam kilkuletnim
dzieckiem, nie chodziłam jeszcze do szkoły. Miałam może cztery,
może sześć lat. Pamiętam jesienny wieczór, w domu babci wesoło
trzaskało palące się drewno w piecu, dziadek czytał gazetę,
babcia szykowała kolację, a my z bratem wycinaliśmy ze starych
gazet przeróżne twory. Czekaliśmy, aż mama wróci z pracy. Nagle
drzwi do kuchni się otworzyły, weszła mama i od progu powiedziała:
- Zabił swoją
żonę. Poderżnął jej gardło.
Wstrzymaliśmy z
bratem oddech. Kto mógł zrobić coś tak okrutnego i dlaczego?
Okazało się, że kilka domów dalej, na skraju wsi miała właśnie
miejsce straszna tragedia. Mąż zabił żonę, która spała
nieświadoma zagrożenia. Mieli kilkoro dzieci. Najmłodsza Basia
miała wtedy niespełna dwa lata. Oczywiście moje uszy przestawiły
się na częstotliwość wyłapującą jak najwięcej szczegółów
tego wydarzenia, bo takie historie wprowadzały swoisty koloryt do
monotonnego wiejskiego życia. Nikt nie wiedział dokładnie, co
wydarzyło się w tej rodzinie, że doszło do zabójstwa. Wiadomo
było, że mąż poderżnął gardło dla śpiącej żony, która
wykrwawiła się na śmierć. Zabójca trafił najpierw za kratki,
potem do psychiatryka, a po kilku latach wrócił do swego domu.
Pamiętam, jak wychowywał Basię, swoją córkę, która potem
wyszła za mąż i urodziła dwoje dzieci. Wszyscy we wsi przyglądali
się tej rodzinie, schodzili z drogi mężczyźnie, który miał krew
na rękach, a mimo to często widzieliśmy go, jak na tychże rękach
nosił swoją córkę. Szczegółów tej historii nie znam, chyba
nikt nie zna.
Po kilkunastu
latach od zabójstwa wsią wstrząsnęło nowe zdarzenie. Zabójca
rzucił się pod pociąg. Zginął na miejscu. Co nim kierowało, co
się działo w jego głowie, jak widział ludzi i świat, dlaczego
zrobił to, co zrobił? Ani wtedy, ani dzisiaj nikt nie odpowie na
te pytania. Jeszcze przez wiele lat ludzie we wsi wracali do tej
historii, dodawali coś od siebie, rozpalali emocje, aby potem na
jakiś czas znowu o niej zapomnieć.
Nie tylko takie
mroczne historie pamiętam. Większość jednak obfitowała w mniej
lub bardziej sensacyjne fakty dla kilkuletniego dziecka, które
zazwyczaj jest bardzo dociekliwe.
Mnie nurtowało
pytanie skąd się wzięłam na świecie. Co prawda uczestniczyłam,
od kiedy pamiętam, w wykluwaniu się kurczaków z jaj, ale coś mi
nie pasowało. Zadałam więc to pytanie mojej babci, bo kto, jak nie
ona mógłby mi wówczas wyjaśnić moje wątpliwości. I otrzymałam
krótką i konkretną odpowiedź:
-Bocian cię
przyniósł i wrzucił do komina.
Zastanowiłam się
chwilę i pojawiła się następna wątpliwość, bo jak mógł mnie
bocian wrzucić do komina? Przecież spadłabym na rozgrzaną płytę
pieca i usmażyłabym się.
- Nie, nie-
powiedziała babcia- wtedy akurat nie paliło się w piecu, więc
wykąpaliśmy cię, bo cała byłaś czarna od sadzy i położyliśmy
do kołyski.
I znowu chwila na
przetworzenie danych w kilkuletniej główce i następna wątpliwość.
Jak to bocian? Przecież w lutym nie ma bocianów, one na zimę
odlatują do ciepłych krajów.
Tu cierpliwość
babci się skończyła, bo powiedziała tylko, że to chyba był
jakiś zabłąkany bocian i poszła do swoich zajęć, a ja uznałam,
że trzeba będzie wrócić do tematu w odpowiednim czasie, bo te
klocki nie składają się w całość.
To było ponad pół
wieku temu. Wtedy nikt nie tłumaczył dzieciom zawiłości
związanych z poczęciem i narodzinami. Dzieci przynosiły bociany
albo znajdowało się je w kapuście. Zimą również i koniec,
kropka. Takie tłumaczenie wystarczało na jakiś czas, potem bywało
różnie, najczęściej rozwiązanie tej zagadki podsuwała starsza
koleżanka lub siostra, która już zdobyła praktyczne doświadczenie
w tej kwestii i nie miała oporów, aby edukować młodszych.
Świat mojego
dzieciństwa był prosty, spokojny, ciekawy i łatwy do akceptacji.
Życie przebiegało w określonym rytmie, który dyktowały pory
roku. Ludzie mogli liczyć na pomoc sąsiadów, nikt nie zamykał
drzwi na klucz, bo ludzie nie mieli w domach skarbów, które
kusiłyby złodzieja. Głodnego każdy nakarmił, biednego wspomógł,
sobie nawzajem ufano, więc niejedne drzwi nie miały nawet zamka, o
kluczu nie wspominając. Poza tym doskonale działał monitoring
sąsiedzki, więc nic się we wsi nie ukryło.
W tym klimacie
wychowywało się dzieci. Uczono szacunku do starszych, poszanowania
cudzej własności i dzielenia się z potrzebującymi. Te wartości
wyniosłam z rodzinnego domu.
„Jestem taki, jaki
jestem, dzięki temu, kim byłem”. – John Wayne
Zapraszamy do kontaktu. Będzie nam bardzo miło porozmawiać z Wami.
celina.wasilewska63@gmail.com
nr tel. +995 599 22 19 63 - polski, rosyjski, angielski (Polish,
Russian, English) można na Whatsapp
Zapraszamy do polubienia nas na FB. Like us https://www.facebook.com/peterguesthouse
Mnie w końcu jak powiedzieli, że byłam w brzuszku to też nie za bardzo pasowało. Mama jadła sobie zupę a mnie na głowę kapało.
OdpowiedzUsuń