Zaczęliśmy intensywnie szukać wyjścia z tej patowej sytuacji. Ponieważ dużo podróżowaliśmy, zaczęliśmy się przyglądać odwiedzanym przez nas krajom i zastanawiać się, jakby to było, gdybyśmy zamieszkali w którymś z nich. Jakie są możliwości zakupu nieruchomości, zarabiania na życie, legalnego pobytu itd. Wykluczyliśmy zachód Europy, bo była bariera językowa, zdawaliśmy sobie sprawę, że realna była praca na przysłowiowym zmywaku, a i to pod znakiem zapytania ze względu na wiek. Cóż mogliśmy wymyślić? Skierowaliśmy nasze oczy na kraje położone w przeciwnym kierunku do zachodu Europy. Braliśmy pod uwagę Maroko, Turcję, ale kiedy postawiliśmy nasze stopy na gruzińskiej ziemi, poczuliśmy ten rytm.
Ostrożnie, jakbyśmy się bali coś zepsuć, zaczęliśmy badać sytuację pod kątem ewentualnej emigracji do Gruzji. Wówczas byliśmy w Gruzji turystycznie, z plecakami, bez planu podróży, ale z powoli klarującym się planem na życie. To był rok 2013, powtórzyliśmy naszą podróż turystyczną w 2014 roku i wtedy już wiedzieliśmy, czego chcemy.
Gruzja, to był kraj, który pod każdym względem spełniał nasze niewielkie oczekiwania. Mogliśmy kupić dom za całkiem niewielkie pieniądze, mogliśmy tu zarejestrować działalność gospodarczą, mogliśmy porozumieć się w języku rosyjskim, który dobrze znaliśmy i przede wszystkim od początku poczuliśmy się w Gruzji tak, jakbyśmy się cofnęli do dzieciństwa. Proste życie w rytmie pór roku, piękne widoki, wiejskie jedzenie, krowy pasące się wolno, stragany przy drogach z warzywami i mięsem, sklepiki ze wszystkim od chleba do gwoździa, to były nasze klimaty. W końcu mogliśmy zacząć realizować nasze marzenie. Byliśmy otwarci na ludzi i świat. Chcieliśmy mieć pracę, która będzie nas cieszyć, sprawiać nam przyjemność. Jak mówił Konfucjusz: “Wybierz pracę, którą kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia więcej w Twoim życiu”. I nie chodziło nam o błogie lenistwo, tylko o czerpanie radości z pracy.
Czy mieliśmy obawy? Jasne, że tak, przecież nie byliśmy młodzi, nie wiedzieliśmy czy wystarczy nam funduszy i determinacji. Czy zdołamy zarobić na życie, czy nasz plan ma szansę na powodzenie? No i zupełna zmiana środowiska, sami w obcym kraju, bez rodziny, przyjaciół, tylko my, dwoje dziadków, którzy wymyślili sobie, że czas na zmianę. Nasi znajomi kręcili z niedowierzaniem głowami, rodzina kreśliła znaczące kółka na czołach, a my twierdziliśmy, że jak nie teraz, to nigdy, że jak się powiedziało „a” to trzeba lecieć dalej z tym alfabetem, a tak naprawdę sami nie byliśmy pewni, czy to wszystko się uda.
Zaraz na początku realizacji naszego szalonego pomysłu pojawił się problem. Otóż w czasie, kiedy zdecydowaliśmy się na zakup domu w Sighnaghi i rozpoczęliśmy przygotowania do jego remontu, wszedł przepis o tym, że obywatel Unii Europejskiej może bez wizy przebywać w Gruzji 90 dni w ciągu 180. To była poważna przeszkoda, ale nie takie pokonywaliśmy, więc wystąpiliśmy o wizy. Nakreśliliśmy sytuację, dołączyliśmy dokumenty o posiadaniu domu, działalności gospodarczej i zabezpieczenia finansowego, bo wtedy jeszcze nie zdążyliśmy wydać wszystkiego na remont i dostaliśmy wizę... na kolejne trzy miesiące… w dniu, kiedy przywrócono przepis o legalnym pobycie obywateli Unii Europejskiej przez 360 dni w roku. To była jakaś historia nie z tego świata. Już martwiliśmy się, że nasz plan remontu domu i przygotowania pokoi gościnnych będzie trudny do realizacji i nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko wróciło na odpowiednie tory, a my mogliśmy się ze spokojem zająć realizacją naszego marzenia.
Bo wymyśliliśmy sobie, że kupimy dom w Gruzji, przygotujemy pokoje gościnne i w końcu będziemy mogli żyć po swojemu, poznawać ludzi, nie śpieszyć się, nie spinać się, wstawać rano z uśmiechem na twarzy i radośnie zaczynać każdy dzień.
Wybraliśmy Sighnaghi, małe miasteczko daleko na wschodzie Gruzji, bo miało wiejski klimat, włoski wygląd i było chętnie odwiedzane przez turystów.
Po licznych perypetiach związanych z remontem zrealizowaliśmy nasz plan. Powoli zaczęli przyjeżdżać do nas goście, każdego roku więcej i więcej, aż po trzech sezonach mieliśmy więcej chętnych niż miejsc. Tę sytuację rozwiązaliśmy w ten sposób, że weszliśmy we współpracę z naszymi sąsiadami, którzy również oferowali pokoje gościnne o zbliżonym lub takim samym standardzie jak nasze.
I tak jesteśmy w Gruzji, w Sighnaghi, po pokonaniu wielu przeszkód, ale ze spokojnym sercem, bez stresu i nerwów, bez pośpiechu i mijania się w drzwiach i chociaż w sezonie mamy dużo pracy i mało czasu dla siebie, to wiemy, że od listopada do marca będziemy mieli tego czasu w nadmiarze. Muszę tu też wspomnieć, że Gruzja nie jest krajem na zarabianie kokosów i dorabianie się. Jest to natomiast kraj dla ludzi takich, jak my, którzy od życia nie oczekują fajerwerków, ale możliwości spełniania się, dzielenia się z innymi radością dnia codziennego, spokojnego życia we własnym tempie.
W życiu człowieka bywają takie momenty, że wydaje się, że już nic się nie zmieni, że jest za stary na zmiany, boi się przewracać swoje uporządkowane, chociaż trudne życie do góry nogami, ma zobowiązania i nie umie wyobrazić sobie, że można postawić wszystko na ostrzu noża i zacząć od nowa w każdym wieku. Nasz przykład pokazuje, że można. Kto z Was nie zastanawiał się nad tym, co by było, gdyby…, a kto zaryzykował i sprawdził?
Zawsze jest ryzyko, ale nie ma sytuacji bez wyjścia, bo z każdej są przynajmniej dwa. Które wybierzecie zależy tylko od Was. Wasze życie, Wasze decyzje.
„Czasami trzeba podjąć ryzyko. Musisz opuścić swoją strefę komfortu. Musisz robić rzeczy, które są nieodpowiedzialne albo zwyczajnie głupie. Czy może ci się wtedy przydarzyć coś przykrego? Oczywiście. Ale jak można powiedzieć, że się żyło, jeśli nigdy w żadnej sprawie nie podjęło się ryzyka?”- Kristin Harmel, Moje rzymskie wakacje
Zapraszamy do kontaktu. Będzie nam bardzo miło porozmawiać z Wami.
celina.wasilewska63@gmail.com
nr tel. +995 599 22 19 63 - polski, rosyjski, angielski (Polish,
Russian, English) można na Whatsapp
Zapraszamy do polubienia nas na Facebooku https://www.facebook.com/peterguesthouse
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz